Niepotrzebna. Opowiadanie.

newsempire24.com 2 dni temu

O tym, iż jej ojciec żyje, Grażyna dowiaduje się, kiedy zachorowuje. Od jakiegoś czasu czuje się słabo, odwiedza szkolną pielęgniarkę, która kieruje ją do neurologa. Grażyna prosi mamę, by zapisała ją na wizytę, ale ta zapomina, a potem długo się obwinia, rozmyślając, jakby wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby dowiedziały się o chorobie wcześniej.

Jak żyje? pyta Grażyna.

Mama patrzy na swoje skarpetki. Na dużym palcu tupie niewielka dziurka.

Żyje odpowiada po chwili. Przepraszam.

O własnym ojcu Grażyna nie pyta długo. Nie pamięta go, choć wie, iż istnieje. Od dwóch lat wychowuje ją ojczym, którego nazywa ojcem i który ją adoptował. Gdy ma trzynaście lat, relacje z ojczymem się rozpadają: czuje, iż on wymaga za wiele, krzyczy, nie pozwala jej żyć własnym życiem. Wtedy postanawia odnaleźć biologicznego ojca. Trzy miesiące wyżywa się na mamie, żądając imienia, adresu, numeru cokolwiek. Mama milczy, nic nie mówi. Grażyna słyszy, jak rodzice szeptają, najpewniej zastanawiając się, czy powiedzieć prawdę. Niezależnie od kłótni z ojczymem, Grażyna jest pewna, iż to on namawiał mamę, by wyznała prawdę.

On zginął mówi mama. Rozbił się w Tatrach.

Dziwnie, iż Grażyna wtedy jej uwierzyła, nie domagając się żadnych dowodów, choć mogłaby poszukać krewnych. Nie znalazła ich.

Dzwoniłam do niego. Zgodził się oddać badanie. Jak się sprawdzi, będą mogli przeszczepić mi szpik kostny. I wszystko będzie dobrze.

W tym momencie Grażyna pojmuje, iż dobrze już nie nastąpi. Matka ją okłamywała, ojciec odszedł, ojczym zerwał więzi, mówiąc, iż nie da się kochać na siłę. Kto teraz jej potrzebny? Dlatego choruje natura eliminuje niepotrzebne.

Nie chcę! krzyczy. Nie potrzebuję operacji, nienawidzę was, nie chcę żyć!

Mama próbuje ją objąć, ale Grażyna wyrwie się i ucieka do swojego pokoju.

Niebo stapia się z zawieszonym w powietrzu mglistym welonem, więc nie widać, gdzie jest horyzont. Grażynie podoba się widok z okna na pustą łąkę, choć mama wzdychała przy przeprowadzce, iż to pechowe, bo pozostałe okna wychodzą na podwórko, które wydaje się jej nudne. Dzięki temu widzi zachód, a na podwórzu są tylko dzieci i staruszki. Dziś zachodu nie ma, świat pogrąża się w szarej mgle i nie zamierza się z niej wydostać choćby w chwilach między dniem a nocą. Świat ciemnieje i rozmywa się, tak jak całe życie Grażyny.

Kiedy słyszy kroki, myśli, iż to mama przychodzi przeprosić. To jednak ojciec. Stoi na progu, jakby bał się, iż Grażyna go wypędzi.

Nie gniewaj się na mamę. Chciała, co najlepsze.

Co najlepsze, tak? A co, gdyby cię pogrzebano w ten sposób?

Pisała mu. Mówiła, iż chcesz się spotkać. On nie odpowiadał. Mama pomyślała, iż tak będzie lepiej powtarza ojciec.

Grażyna zaciska wargę. Nie odpowiadał. A teraz, kiedy umiera, w końcu się odezwał.

Ojciec zbyt nieśmiało stoi przy drzwiach i, nie czekając na odpowiedź Grażyny, udaje się do kuchni.

Do mamy dociera dopiero po godzinie. W rzeczywistości od razu podjęła decyzję, ale dała wszystkim czas na ochłonięcie.

W pokoju mamy unosi się waniliowy zapach perfum, który zawsze przyćmiewa inne aromaty, a Grażyna mimo to wyczuwa: sypka puderek, którym mama posypuje twarz, krem do rąk o zapachu truskawek, stęchlizna książek bibliotecznych. Mama uwielbia wypożyczać książki, uważając to za elegancki przywilej. Lampa jest wyłączona, jej sylwetka stapia się z fotelem, długi szlafrok okrywa białe stopy. Nie lubi sztucznego opalenia i całą zimę cierpi, czekając na letnie słońce.

Dobrze mówi Grażyna. Niech odda badanie.

O tym, iż ojciec się zgadza, dowiaduje się w szpitalu. Czuje się gorzej, mimo iż lekarz zapewnia, iż jeszcze jest czas. Czasu nie ma. Jak i ona, prawie przestaje istnieć.

Grażyna leży odwrócona plecami do ściany, drapiąc wystający kawałek farby paznokciem. Patrzy na pęknięcia i czuje się nienaturalna. Wszystko wokół niej wydaje się nierealne. Wciska farbę pod paznokieć, krwawi, jakby to mogło przywrócić poczucie życia. Ściskane prześcieradło, głosy pielęgniarek w korytarzu, szpitalny zapach wszystko to przypomina jej sen.

Zanim otwiera oczy, wyczuwa jego zapach i rozpoznaje go. Naciąga nozdrza, wciąga dym tytoniu zmieszany z olejem silnikowym. Zaciśnięcie, wydycha i otwiera oczy.

Mężczyzna w białym fartuchu stoi przy łóżku. Ma opaloną twarz pokrytą zmarszczkami, gęste brwi, proste brwi jak Grażyny, szerokie, brązowe oczy.

Cześć, córko.

Jego niski głos brzmi znajomo.

Cześć gardłowo odzywa się Grażyna, kaszląc. Cześć.

Ojciec nie przypomina tego, co wyobrażała sobie. Ma żonę i trzech synów. Pracuje jako ślusarz, naprawia trolejbusy. Grażyna nie wiedziała, iż istnieje taki zawód. Mówi mu, iż chce zostać kynologiem, ale mama jest przeciw, więc idzie na weterynarię, a później i tak zostanie kynologiem.

Psy są lepsze od ludzi przyznaje ojciec.

Operacja przebiega pomyślnie. Grażyna liczy, iż ojciec przyjdzie lub przynajmniej zadzwoni, ale on nie pojawia się. Mama i ojczym przychodzą naprzemiennie co drugi dzień: mama zostawia po sobie waniliowy aromat i nowe książki, nie zauważając, iż stare Grażyna nie otworzyła. Ojczym siedzi obok i opowiada głupoty, choćby gdy Grażyna zwraca się plecami do ściany.

W dniu wypisu Grażyna wciąż czeka na ojca. Wierzy, iż przyjedzie. Czekając na lekarza, wstaje, patrzy na lekko uchylone okno z rozmazanymi odciskami dziecięcych dłoni, wychodzi na zewnątrz, wciągając chłodny, wilgotny oddech, odczuwa, jak podłoga kołysze się pod stopami, jakby stała w łodzi na rwącej rzece. W sali nie ma już nikogo, więc otwiera okno na oścież. Wiatr uderza w twarz, przytłaczający zapachem mokrej ziemi, wilgotnego asfaltu, zapachu rozkwitających kwiatów przydrożnych. Samochody pędzą obok, spłoszając stada wesołych wróbli. Błękit nieba wiosennego męczy oczy.

Myśli o ojcu: o jego grubych dłoniach z wlekiem, przerzedzających się włosach przyciętych bokiem, by ukryć żółtawe łysienie, o tym, jak codziennie naprawia trolejbusy. Teraz, gdy zobaczy te metalowe potwory z rogiem niczym wąsy konika, będzie myślała o nim. O zmarszczkach na jego czole, o słowach, których nigdy nie wypowie.

Na dole czekają ojczym i mama. Trzymają się jakby był burza, ich nogi nie utrzymują ich równowagi, tak jak Grażynę po długiej chorobie. Już mają odejść, gdy drzwi się otwierają, a z ulicy wlewa się zapach słońca i wody. Ojciec w roboczej kurtce trzyma drzwi. W ręku trzyma mały bukiecik tulipanów. Grażyna wyciera oczy dłonią, uśmiecha się i rusza naprzód.

Idź do oryginalnego materiału