Zapis z dziennika 3 listopada 2025
Czasami szczęście wydaje się tak proste: zdrowe dzieci, kochający małżonek, wnuki rozśmieszające dom. Zawsze uważałam się za szczęśliwą miałam męża Jana, córkę Bognę i jej małe skarby, Wojtka i Zosię. Nasze finanse pozwalały na spokojne życie, a dom wypełniało ciepło i zgoda. Wydawało się, iż nie potrzeba nic więcej.
Bogna poślubiła w wieku dwudziestu dwóch lat Michała Kowalskiego, który miał już trzydzieści pięć wiosen. On był inżynierem z dobrą pozycją, mieszkał w centrum Krakowa, w przestronnym mieszkaniu. Zatwierdziliśmy go od razu: nie był chłopczykiem, a mężczyzną z solidnym fundamentem. Sam zapłacił za wesele, posłał żonę na miesiąc miodowy do Zakopanego i podarował złote kolczyki. Rodzina zachwycała się: Nasza Bogna trafiła w złote ręce.
Pierwsze lata mijały jak po maśle. Narodził się Wojtek, później Zosia, przeprowadzili się do domu jednorodzinnego pod Warszawą i przyjeżdżali do nas na święta. ale z czasem zauważyłam, iż córka przygasa. Odpowiadała krótkimi zdaniami, uśmiechała się wymuszonym gestem, a w jej oczach pojawiła się pustka. Matczyna intuicja nie kłamała coś nie grało.
Pewnego dnia, nie wytrzymując już napięcia, postanowiłam pojechać do niej niespodziewanie. Dzwoniłam cisza. Pisałam wiadomość przeczytana, brak odpowiedzi. Tęsknię za wnukami wymyśliłam w głowie i ruszyłam.
Bogna przywitała mnie nie radością, a przerażeniem. Zajęła się herbatą, odwróciła się. Zagrałam z dziećmi, ugotowałam rosół, a potem zostałam na noc. Wieczorem, tuż po północy, przywitał się Michał w kurtce, w której widniały rude włosy, a z nich unosił się zapach francuskiego perfumu. Dał żonie buziaka w policzek i poszedł cicho do sypialni.
W kuchni, popijając wodę, usłyszałam jego szept na balkonie: Już wkrótce, kochanie Ona choćby nie ma pojęcia. Szklanka drżała w mojej dłoni, a gardło ściśnęło się w gardłowy węzeł.
Rano, nie dając sobie spokoju, zapytałam go prosto: Wiesz o czym mówię?. Bogna zbledziała, szeptała: Mamo, nie rób tego. U nas wszystko w porządku. Pokazałam mu dowody włosy, perfumy, nocne telefony. Ona odpowiedziała jakby wyuczona: To tylko twoja wyobraźnia. On jest dobrym ojcem, zapewnia nam wszystko. Miłość to nie najważniejsze.
Ukrywając łzy w łazience, zdałam sobie sprawę, iż nie tracę zięcia, ale córkę. Wybrała wygodę ponad szacunek, a on cynicznie wykorzystuje tę sytuację.
Wieczorem wezwałam Michała na rozmowę. Nie próbował się bronić:
I co? Nie zostawię ich. Mieszkanie, szkoła dla dzieci, płaszcze wszystko mam. Ona ma wygodnie. Ty się nie wtrącaj.
A jeżeli wszystko opowiem?
Ona WIE. Po prostu udaje, iż nie zauważa.
Wracając do domu w pociągu podmiejskim, łzy płynęły po policzkach. Jan przekonywał mnie: Nie wchodź dalej, stracisz wszystko. Ale jak milczeć, gdy patrzę, jak córka gaśnie?
Modlę się, by kiedyś spojrzała w lustro i zrozumiała, iż godność jest warta więcej niż diamenty. Że wierność nie jest wyczynem, a codziennym obowiązkiem. Może wtedy spakuje walizki, weźmie dzieci za ręce i odejdzie.
A ja będę czekać. choćby jeżeli teraz zamyka się przed mną murami. Matka nie podda się. choćby gdy ból rozdziera duszę na kawałki. Bo to nie tylko słowo to obietnica na zawsze.













