Nienormalna: Szaleństwo w polskim stylu

newsempire24.com 2 tygodni temu

Nienormalna

– Krzysiu, wpuść mnie. Wpuść! Jestem twoją matką! Musisz dać mi pieniądze, inaczej mnie nie przyjmą z powrotem – zza drzwi słychać było monotonne pukanie i krzyk, który nie ustawał. – Jesteś mi to winien!

Krzysztof oparł się plecami o drzwi i zamknął oczy. Nie, nie otworzy! Wystarczy, iż całe dzieciństwo spędził z piętnem „tego dziwnego”.

Wszedł do pokoju, położył się na łóżku, założył słuchawki i włączył muzykę głośniej.

Wczesne dzieciństwo pamiętał mgliście. Na piąte urodziny dostał chyba zdalnie sterowane auto, był tort i koledzy z przedszkola. Ojciec jeszcze wtedy był w domu.

Potem do ich mieszkania wprowadzili się ludzie z tej dziwnej organizacji. I wtedy skończyły się dla chłopca święta.

Jego matka gwałtownie dała się wciągnąć w wir bractwa. Ojciec, widząc jej obsesję, odszedł, wziął rozwód i zgodził się płacić na syna jakieś grosze.

Ale te pieniądze nie szły na ubrania czy buty dla dziecka. Od dzieciństwa bractwo wydawało mu się jak ośmiornica, która czyha na ofiarę.

Spokojne i niepozorne na zewnątrz. A potem – hop! – i już nie wyrwiesz się z macek.

Szóstych urodzin Krzysia już nie świętowano. Ani następnych dziesięciu, bo w organizacji to nie było święto.

Za to były „specjalne dni”, kiedy można było zjeść coś dobrego. Resztę czasu chłopiec z matką chodzili po domach, głosząc nauki, wraz z innymi nawróconymi.

Mieszkanie sprzedała gwałtownie – pomogli prawnicy bractwa. Krzysiek został praktycznie bez dachu nad głową, z meldunkiem w jakiejś ruderze na końcu świata.

Pieniądze, oczywiście, trafiły do wspólnoty.

Całą podstawówkę spędzili w jednym pokoju z innymi kobietami i dziećmi. Ubierali się w „pomoc humanitarną” z zagranicy. I w kółko głosili.

W szkole śmiano się z niego, więc się bił – i dostawał podwójnie: raz na ulicy, potem w bractwie za podarte ubrania i za to, iż nie głosił dość gorliwie.

W końcu uznano go za stracony przypadek, zbędny balast. I na tym właśnie skorzystał. W wieku szesnastu lat uciekł do miasta tysiąc kilometrów od rodzinnego województwa.

Poszedł do technikum, wcześnie zaczął pracować, potem była politechnika. Teraz był cenionym programistą, niedawno kupił mieszkanie.

Ale ten strach, który ścigał go latami, właśnie się spełnił. Matka i jej religijni fanatycy znowu go znaleźli. Uznali za wygodną ofiarę, którą można doić.

***

Wszystko zaczęło się tydzień temu, gdy matka, którą ledwo rozpoznał, zaczaiła się pod pracą:

– Cześć, synku, czekam tu na ciebie już trzy godziny.

– Po co, ciekawe?

– No jak to? Jestem twoją matką! Stęskniłam się, przyjechałam w odwiedziny. Nie cieszysz się?

– Nie, nie zapraszałem cię i nie potrzebuję. Do domu nie wpuszczę, na kawę nie zaproszę. Mogę ci kupić jedzenie, jeżeli jesteś głodna.

– Dzięki, synku, zjedzmy coś razem. – Matka wyraźnie się ucieszyła z takiego obrotu spraw.

Krzysiek kupił jej kanapkę, usiedli na ławce w parku.

– A co z twoją organizacją? – spytał – Wyszłaś?

– Nie do końca, synku. Ale nie przynoszę im już tyle pożytku. A iść nie mam gdzie.

– Skąd masz mój adres?

– Dali mi, kazali jechać do syna. No to jestem.

Krzysztof westchnął:

– Gdzie się zatrzymałaś? Gdzie będziesz mieszkać?

– Nigdzie, adekwatnie. Ale co tam, prześpię się w bramie.

Znowu westchnął:

– Nie w bramie. Chodź, pościelę ci u siebie.

Przez kilka dni jeszcze wierzył, iż matka może stać się normalna. Nie chodziła po domach z naukami, gotowała mu zupy i starała się dogodzić.

Wypytywała o życie syna, o to, gdzie się uczył, gdzie pracuje. Krzysiek, którego życie towarzyskie ograniczało się głównie do współpracowników, odtajał i z euforią opowiadał o swoich smutkach i radościach.

Aż w końcu, po tygodniu, pojawili się oni. I zniknęły pieniądze…

Krzysiek wrócił jak zwykle z pracy, ale matki nie znalazł. Za to szuflada, w której trzymał oszczędności i premię za duży projekt, była otwarta.

Miał zamiar wpłacić te pieniądze do banku, ale ciągle brakowało czasu. Otworzył szufladę. Pieniędzy nie było – najwyraźniej poszły razem z matką.

Wkrótce jednak się pojawiła, w towarzystwie wyznawców. Weszła, otworzyła drzwi swoim kluczem i oznajmiła z radosnym uśmiechem:

– Synku, możesz być ze mnie dumny! Twoje brudne pieniądze poszły na słuszną sprawę. Teraz możesz do nas wrócić, zbawisz się, tak jak ja!

– Co? To była większość moich oszczędności, mamo. Oddaj, albo zgłoszę kradzież.

– Czy kochana matka może ukraść coś synowi? – odparła beztrosko – Kto ci uwierzy? Chcesz zostać pośmiewiskiem?

Jej uśmiech zastygł, a w oczach pojawił się zimny błysk.

Krzysiek zerwał się, krzycząc:

– Wynoś się! I żebym więcej ani ciebie, ani twoich popleczników tu nie widział!

Jak głupi dzieciak uwierzyłem, iż tęsknisz, marzyłem o normalnej rodzinie. I znowu za to zapłaciłem. Na szczęście tylko pieniędzmi.

– Jesteś nikim. Zdrajca, nie ma cię za co żałować. Powinieneś nam płacić i błagać o przebaczenie do końca życia! – Matka wrzeszczała wniebogłosy. W jej oczach nie było miłości, tylko nienawiść.

Wypchnął ją i jej towarzyszy za drzwi. Zamknął oba zamki, wiedząc, iż matka ma klucz tylko do jednego. Przez chwilę słuchał jej wrzasków na klatce i walania w drzwi.

***

Rano wyszedł na poranny jogging. Pod blokiem na ławce siedziała matka z dwoma obcymi mężczyznami.

Zobaczywszy syna, zawyła:

– O, jest! O! Moja krew – teraz się matki wypiera. Widocznie taki już mój los, żeby umrzeć pod płotem. Dobrze ci się spało, synku, kiedy ja tarłam podłogę w klatce swoim ubraniem?

Krzys

Idź do oryginalnego materiału