**Nienawiść**
Marek wyszedł z biura i automatycznie skierował się na parking, ale po chwili przypomniał sobie, iż wczoraj odwiózł samochód do warsztatu. Najpierw się zdenerwował, ale zaraz pomyślał, iż to może i lepiej. Jeżdżenie w godzinach szczytu zatłoczonym autobusem nie było przyjemne, więc postanowił pójść pieszo. Niepokoiło go tylko gwałtownie ciemniejące niebo. Ciężka, czarna chmura sunęła nad miastem, zapowiadając burzę i ulewę.
Szedł, co chwilę spoglądając w górę. Gdzieś w oddali huknął grzmot. Wiedział, iż gdzieś tu jest kawiarnia – codziennie mijał ją, ale nigdy nie wchodził. Przyspieszył kroku.
Gdy był już blisko, pierwsze ciężkie krople spadły mu na głowę i ramiona. Ledwie zdążył wpaść do środka, gdy tuż nad budynkiem rozległ się potężny grzmot, od którego zatrzęsła się podłoga. Na zmyk zalała ściana wody, a świat na zewnątrz zniknął w półmroku.
W kawiarni było jasno i sucho. Marek rozejrzał się i zauważył wolne stoliki. Drzwi za nim otworzyły się ponownie, wpuszczając szum ulewy i dwie dziewczyny. gwałtownie zajął miejsce przy stoliku. Z każdą minutą w środku robiło się głośniej – ludzie uciekali przed deszczem, rozmawiając o niespodziewanej burzy.
Podeszła do niego kelnerka, wysoka i poważna. Położyła przed nim menu i już miała odejść, gdy ją zatrzymał.
– Mięso bez dodatków, zwykłą sałatkę i kawę – powiedział krótko.
Kelnerka zanotowała zamówienie, zabrała menu i ruszyła do innych gości. Pracy przybywało z minuty na minutę, a za oknem wciąż szalała żywiołowa ulewa.
Barman podgłośnił muzykę, zagłuszając odgłosy burzy. Marek czekał na zamówienie, ciesząc się, iż zdążył schronić się przed deszczem. Nie musiał się spieszyć – miał wymówkę, by nie wracać od razu do domu, nie tłumaczyć się przed żoną.
Ożenił się osiem lat temu z rezolutną Oliwią. Przed ślubem wszystko było idealne, tak samo jak w pierwszych miesiącach małżeństwa. Ale potem Oliwia się zmieniła. Jej przyjaciółka wyszła za biznesmena, a Oliwia zaczęła jej zazdrościć. Wciąż tylko mówiła o futrach, diamentach i liftingach.
– Oli, po co ci to? Jesteś młoda i ładna.
– A będę jeszcze ładniejsza – odpowiadała.
Wciąż coś jej się nie podobało – raz nos, raz cienkie usta, raz zbyt mały biust.
Marek próbował odwieść ją od ingerencji w wygląd. Mówił, iż kilogramy silikonu nie uczynią jej piękniejszą, wręcz przeciwnie.
– Tak mówisz, bo cię na to nie stać – odparła z urazą.
O dziecku nie chciała słyszeć.
– Otyłość, rozstępy, zmarszczki. Jak zaczniesz dobrze zarabiać, wtedy pogadamy – rzuciła raz.
Marek nie dyskutował. Kochał ją. Kolega ze studiów od dawna namawiał go do wspólnego biznesu, obiecując złote góry. Marek zaryzykował – rzucił pracę i dołączył do niego. Początkowo szło świetnie. choćby wymienił samochód, który dostał od ojca, na używany, ale lepszy model.
A potem wszystko się posypało. Najpierw kontrola skarbowa zablokowała konta. Biznes stanął, a konkurencja zmusiła ich do sprzedaży. Marek został z niczym.
Żona nazywała go nieudacznikiem. Ciągłe pretensje i kłótnie zdusiły w nim miłość. Wrócił na poprzednią pracę, żył z dnia na dzień, ale nie miał siły odejść.
***
Do jego stolika przysiadła się młoda para. Marek patrzył na nich i myślał, iż oni z Oliwią też kiedyś byli tak zakochani. Gdzie to wszystko się podziało?
Myśli przerwał hałas przy barze. Dwie dziewczyny broniły się przed pijanym typem. Nie wyglądały na stałe bywalczynie takich miejsc – pewnie studentki, które schroniły się przed deszczem. Ale napastnik nagle chwycił jedną i ciągnął do wyjścia. Druga próbowała interweniować, ale brutalnie odepchnął ją, aż uderzyła w bar. Nikt w kawiarni nie reagował.
Marek wstał i zagrodził mu drogę. Typ spojrzał na niego tępym wzrokiem.
– Co chcesz, stary? Spadaj. – Rzucił pięścią w stronę Marka.
Ten uniknął ciosu i odpowiedział uderzeniem. Napastnik puścił dziewczynę i rzucił się na niego. Zaczęła się bijatyka. W końcu Marek powalił przeciwnika. Ktoś krzyknął, iż wezwał policję.
– Chodźmy stąd! – Dziewczyna pociągnęła go za rękę.
Głowa mu dzwoniła od uderzeń, w ustach czuł smak krwi. Nie protestował, poszedł za nią na zewnątrz. Ulewa już słabła. Skręcili za róg budynku.
– Tu jest apteka, trzeba opatrzyć rany. – Kiwnął głową. Kupiła wodę utlenioną, przemyła zadrapania i zakleiła plastrami.
– Dzięki – powiedział.
Stali blisko, czuł zapach jej włosów. *Jaka ona ładna* – pomyślał zaskoczony. *I ma takie delikatne dłonie*. Spotkały się ich spojrzenia, a ona zaczerwieniła się.
W tej chwili wpadła do apteki jej przyjaciółka.
– Tu jesteście! Zamówiłam taksówkę. Ania, chodź!
Ania spojrzała na niego. Uśmiechnął się. Wyszły. Gdy wyszedł na ulicę, taksówka już odjeżdżała.
Zrobił kilka kroków, gdy nagle usłyszał za sobą: „Zaczekaj!”. Odwrócił się – Ania biegła w jego stronę. Stanęła przed nim.
– Ania! Ruszamy! – krzyknęła przyjaciółka z taksówki.
– Jedź sama! – odparła i znów spojrzała na niego.
– choćby nie zapytałam, jak się nazywasz. Nikt mi nie pomógł… tylko ty.
– Marek.
Nie pytała, dokąd idą, po prostu szła obok. Dowiedział się, iż właśnie skończyła studia i jeszcze nie znalazła pracy.
Przyznał, iż jest żonaty, choć z Oliwią jest źle.
– Wiem, widziałam obrączkę. Bałam się, iż już cię nie spotkam.
A on pomyślał, iż to jakiś znak. Mógł pojechać autobusem, burza mogła go ominąć, mogli się nie spotkać… a jednak. Dawno nie czuł tego dziwnego ciepła w piersi. Z Oliwią było inaczej – nie było tej iskry.
– O, idAnia uśmiechnęła się, otulając synka w wózku, a Marek spojrzał na nich, wiedząc, iż mimo burz przeszłości, w końcu znalazł spokój.