Niekończący się cień roli

polregion.pl 6 dni temu

**Beznadziejna rola**

Ewa po raz pierwszy pomyślała o rozwodzie pół roku po ślubie. Ale test pokazał dwie kreski, a myśl rozpłynęła się w falach porannych mdłości.

Pierwszy raz zobaczyła Marcina w barze, gdzie wciągnęły ją dawne koleżanki z szkoły baletowej — *”choć raz się zabawić”*. Pewny siebie mężczyzna z drogimi zegarkami siedział przy barze, przeglądając dokumenty, i wydał jej się człowiekiem z innego świata.

— Jesteś zbyt piękna, żeby się smucić — powiedział, gdy została sama przy stoliku, a koleżanki poszły poprawić makijaż.

Mówił coś jeszcze, ale Ewa nie potrafiła sobie przypomnieć. Pamiętała tylko, iż jego głos brzmiał jak ciepły koniak — głęboko, z aksamitnymi nutami.

Marcin był starszy o osiem lat, miał udziały w rodzinnym biznesie sprzedaży chemii gospodarczej. Ewa przykuła jego uwagę, bo wyglądała, jakby zupełnie nie pasowała do tego miejsca — jakby tu pierwszy raz trafiła.

Krucha, piękna, i — jak zrozumiał podczas rozmowy — skromna w potrzebach. Wychowała się w biednej rodzinie, całe dzieciństwo harowała na marzenia o balecie, aż w końcu kontuzja przekreśliła jej plany i została trenerką fitnessu.

Młoda, biedna, naiwna. Idealna kandydatka na żonę. Powiedział to matce tego samego wieczoru, gdy się poznali:

— Chyba znalazłem dziewczynę, która urodzi ci upragnionych wnuków.

Gdy trzy miesiące później Marcin oświadczył się Ewie, jej mama płakała ze szczęścia:

— Wreszcie będziesz zabezpieczona!

Przyszła teściowa, Wanda Stefanowa, bez skrępowania obejrzała narzeczoną ze wszystkich stron, jak rasową klacz:

— Dobra dziewczyna. Bierzemy.

Wszystkie przygotowania do ślubu wzięła na siebie rodzina pana młodego.

— Nie masz nic przeciwko niebieskiemu tortowi? — spytała teściowa Ewy. — Błękit to kolor naszej firmy.

Narzeczona uśmiechnęła się:

— Oczywiście, jak sobie życzycie.

W podróż poślubną młoda para poleciała nad morze. Już w samolocie Marcin uprzedził:

— Mama się martwi, jeżeli długo nie mam kontaktu. Dzwonimy dwa razy dziennie — rano i wieczorem. Radzę notować wrażenia albo robić zdjęcia — mama lubi szczegóły.

Po powrocie zaczęło się życie Ewy w nowej rodzinie.

— Mama prosiła przekazać — Marcin położył przed nią notes w skórzanej oprawie — to lista naszych rodzinnych tradycji. Urodziny, rocznice, wyjazdy na działkę…

Ewa kartkowała strony:

*5 stycznia — imieniny cioci Bożeny. Kwiaty: białe chryzantemy.
23 czerwca — dzień wujka Jacka. Preferowany prezent — mocny alkohol.
Pierwsza niedziela września — rodzinny grill.
Każda niedziela — rodzinny obiad. Dress code: elegancja.*

Harmonogram był dość napięty i, jak się zdawało, nieelastyczny.

— A… gdzie mam wpisać czas dla siebie? — zapytała nieśmiało.

Marcin roześmiał się, muskając jej włosy:

— Twoje sprawy to nasze sprawy, kotku.

Całą powagę swojej sytuacji Ewa zrozumiała tydzień później.

— Gdzie idziesz? — Marcin zagrodził jej drogę w przedpokoju.

— Na kurs masażu… Umawialiśmy się.

— Nie. Mama dziś potrzebuje pomocy w sklepie.

— Ale ja…

— Ewa — delikatnie uniósł jej podbródek. — Jesteśmy rodziną. Mamy rodzinny interes. Chcesz być jej częścią?

A w niedzielę, podczas rodzinnego obiadu, teściowa oznajmiła:

— Musisz rzucić pracę w klubie fitness. Wczoraj dobrze sobie poradziłaś, a w sklepie brakuje kasjerki.

— Ale ja…

— Chcesz być pomocna rodzinie, prawda? — Wanda Stefanowa uniosła brew, a potem spojrzała na syna: — Czy może nie?

Marcin tylko skinął głową i wrócił do krojenia steku. Jak zwykle — temat nie podlegał dyskusji. Role rozdane, zadania wyznaczone. Trzeba wykonać.

Tej nocy Ewa po raz pierwszy pomyślała o rozwodzie. A adekwatnie — o ucieczce. Leżała w wannie, wsłuchując się w kapiącą wodę, i wyobrażała sobie, jak powie rodzicom, iż straszliwie się pomyliła i nie chce być niemą lalką.

*”Oszalałaś? Chcesz wrócić do biedy? On cię utrzymuje!”* — usłyszała głos matki, zanim zdążyła otworzyć usta.

Potem były dwie kreski, i Ewa została.

Bo jak inaczej?

***

Do narodzin drugiego dziecka Ewa nauczyła się gotować żurek tak, jak lubi teściowa, nie drżeć, gdy Marcin spóźniał się *”na spotkanie”*, nosić promienny uśmiech i odpowiadać *”wszystko w porządku”* na pytania znajomych…

Jedyną, która nie wierzyła, była przyjaciółka z dzieciństwa — Ola.

Bo wiedziała, iż Ewa kupuje dwa zestawy kosmetyków — jeden do rozliczenia z teściową, drugi dla siebie. Że spotyka się z nią potajemnie, jeżeli uda się wymyślić żelazną wymówkę. Że bez pozwolenia nie może choćby pojechać do rodziców. Że *”szczęśliwa żona i matka”* to maska, za którą kryje się niewyobrażalny wysiłek.

— Tam się duszisz! Nienawidzisz tej pracy! Sam**Ewa** wyjęła telefon, wstrzymała oddech, i po raz pierwszy od lat wybrała numer Oli.

Idź do oryginalnego materiału