Niechciana
Od dziecka Jadzia nienawidziła swojego imienia. Staroświeckie, babcine. Gdy podrosła, mama wyznała, iż ojciec w młodości miał słabość do pewnej Jadzi – pięknej i pełnej życia. Był w niej zakochany, ale ona odrzuciła jego uczucia i wyszła za innego.
– A potem spotkał mnie. Kiedy się urodziłaś, dał ci jej imię. Nigdy nie zapomniał o tej dziewczynie – mówiła spokojnie mama.
– I ty mu nie zazdrościsz?
– Nie. Kocha ciebie i mnie. Ale pierwsza miłość zawsze gdzieś zostaje. I kiedyś i ty taką będziesz miała – pogłaskała córkę po głowie.
– A tamta Jadzia też była taka brzydka? – oburzyła się dziewczynka.
– Co za bzdury! Pamiętasz bajkę o brzydkim kaczątku? A jeżeli nie podoba ci się imię, możesz je zmienić, jak dorośniesz. Jakie byś chciała? – uspokajała ją matka.
Jadzia stała przed lustrem i przymierzała różne imiona jak sukienki. Żadne nie pasowało. Westchnęła, uznając, iż inne imię nie sprawi, iż będzie ładniejsza. I tak się przyzwyczaiła.
Ale wątpiła, by ktokolwiek pokochał ją tak, jak ojciec tamtą Jadzię. Nijakie włosy, małe oczy, spiczasta broda – prawdziwa szpetota.
Ojciec kochał Jadzię prawie tak samo mocno jak zaglądać do kieliszka. Po pracy wpadał do knajpy, a po drinku stawał się czuły. Zawsze coś jej przywoził: czekoladkę, cukierki, zabawkę. jeżeli nie zdążył kupić, dawał pieniądze. Jadzia zbierała je i kupowała, co chciała.
Gdy kończyła szkołę, ojciec zginął. Dzieci grały w piłkę nad rzeką. Piłka wpadła do wody, więc poszedł ją wyciągnąć. Był pijany, utonął.
Matka klęła go, iż zostawił je same. Co teraz? Jadzia miała iść na studia, ale skąd wziąć pieniądze? Jaka przyszłość czeka ją w małej wsi?
Dziewczyna rozpaczała po ojcu. Nie chciała wyjeżdżać, ale matka nalegała.
– Co tu będziesz robić? Jedź, może wyjdziesz za mąż – mówiła ze smutkiem.
Jadzia wyjechała. Marzyła o medycynie, ale po wiejskiej szkole nie było szans. Zdała do szkoły pielęgniarskiej. Podobały jej się białe fartuchy.
W akademiku dzieliła pokój z piękną Kingą. Tamtą Bóg obdarzył hojnie – kasztanowe loki, ciemne oczy, smukła sylwetka. Przy niej Jadzia czuła się jak szara myszka.
Patrzyła na Kingę z zazdrością, a ta wobec niej czuła się prawdziwą królową. Mimo to żyły w zgodzie. Aż do dnia, gdy Kinga poznała studenta z politechniki, Pawła.
Jadzia oszalała na jego widok. Trudno się dziwić – przystojny jak młody Bogusław Linda. Czasem przychodził po Kingę, ale ta, ucząc się na piątkę, nie miała czasu.
– Idź do kina z Jadzią. Mam kolokwium – machała ręką.
Jadzia marzyła, by siedzieć z nim w ciemnej sali, ale Paweł nie proponował. Wzdychał i odchodził.
– Dlaczego go tak traktujesz? Gdyby ktoś na mnie tak czekał, byłabym wniebowzięta! – oburzała się Jadzia.
– Po co ci on? Jasne, iż tylko się zabawi. Znajdź sobie kogoś skromniejszego – radziła „życzliwa” Kinga.
Pewnego dnia Paweł przyszedł, a Kinga była w bibliotece. Na stole stała patelnia z ziemniakami smażonymi na smalcu – specjalnością Jadzi, za którą koledzy z piętra gotowi byli oddać duszę.
– Może zjesz ze mną? Kinga zaraz wróci – zaproponowała, widząc, jak Paweł połyka ślinę.
Nie trzeba było namawiać. Jadzia patrzyła, jak pochłania jedzenie, i modliła się, by Kinga się spóźniła.
– Z ciebie byłaby dobra żona – stwierdził w końcu Paweł, opierając się na krześle jak najedzony kot.
W sobotę Kinga wyjechała do domu. Paweł, nie zastawszy jej, był rozczarowany.
– Może pójdziemy razem? – podsunęła się Jadzia. – A może się mnie wstydzisz?
– Co ty! Czekam na dole – burknął.
Jadzia nie wierzyła w swoje szczęście. Półtorej godziny obok niego! A nuż weźmie ją za rękę… Ubrana w mgnieniu oka, wybiegła.
Był kiepski w rozmowach, ale Jadzia opowiadała śmieszne historie z akademika, aż się za boki brał. W kinie chwyciła go za rękę, udając, iż się boi. Nie puściła do końca seansu.
Potem zaprosiła go do siebie, bo „po co wydawać w knajpie”. Było jedzenie, wino… Paweł się rozluźnił, a gdy Jadzia usiadła obok, pocałował ją. Czy wziął ją za Kingę? A może było mu wszystko jedno.
– Nie mów Kingce, dobrze? – przeprosił rano.
Jadzia nie miała wyrzutów – tylko radość. Paweł też nie.
Po trzech tygodniach Jadzia zrozumiała, iż jest w ciąży.
– Od Pawła – wyznała King— Wiesz co, sama byłam ciekawa, jak długo będziesz udawać, iż go nie kochasz — odparła Kinga, wyjmując z torebki kopertę z biletami i kluczami — bo od miesiąca jesteśmy zaręczeni, ale chyba wolę, byś ty go zatrzymała, bo on nigdy nie patrzył na mnie tak, jak teraz patrzy na twoje ziemniaki.