Weronika i Marek mieli właśnie wziąć ślub. Gdy wesele było w pełni, wodzirej ogłosił, iż nadszedł czas na prezenty. Pierwsi gratulacje złożyli rodzice panny młodej, a zaraz za nimi podeszła matka Marka – Danuta Kazimierzowa, trzymając w dłoniach ogromne pudełko przewiązane jaskrawoniebieską wstążką.
— O rany! Ciekawe, co jest w środku? — szepnęła podekscytowana Weronika do ucha narzeczonemu.
— Nie mam pojęcia. Mama trzymała to w tajemnicy — odparł zdezorientowany Marek.
Postanowili rozpakować prezenty dopiero następnego dnia, gdy opadnie weselny kurz. Weronika zaproponowała, by zacząć od paczki od teściowej. Rozwiązali wstążki, zdjęli pokrywę i zajrzeli do środka… oniemieli.
Weronika od dawna zauważała u Marka dziwną przypadłość — nigdy nie brał niczego bez pozwolenia. choćby drobiazg.
— Mogę zjeść ostatniego cukierka? — pytał nieśmiało, spoglądając na wazonik z jedynym owijkowym złociskiem.
— Jasne! — odpowiadała zdziwiona Weronika. — Mogłeś choćby nie pytać.
— Przywykłem — uśmiechał się zawstydzony, gwałtownie rozwijając papier.
Dopiero po paru miesiącach Weronika zrozumiała, skąd u przyszłego męża ta dziwna nieśmiałość.
Pewnego dnia Marek zaproponował, by poznała jego rodziców — Danutę Kazimierzową i Kazimierza Wojciechowicza. Na początku teściowa wydawała się Weronice miłą kobietą. Jednak pierwsze wrażenie rozwiało się, gdy Danuta Kazimierzowa zaprosiła ich do stołu.
Przed gośćmi postawiono dwa talerze, na które gospodyni nałożyła po dwie łyżki ziemniaków i maleńkiego kotleta. Marek gwałtownie opróżnił swoją porcję i, przyciszonym głosem, nieśmiało poprosił o dokładkę.
— Ileż można jeść?! Żresz za czterech! Ciebie nie można wykarmić! — oburzyła się głośno Danuta Kazimierzowa, wprawiając Weronikę w osłupienie.
Gdy o dokładkę poprosił Kazimierz Wojciechowicz, Danuta Kazimierzowa z uśmiechem nałożyła mu pełny talerz. Weronika ledwie przełknęła kolację, wstrząśnięta jawną niechęcią teściowej do własnego syna.
Później, przy organizacji wesela, Danuta Kazimierzowa pokazała swoje prawdziwe oblicze. Nie podobało się jej wszystko: pierścionki, restauracja, menu.
— Po co takie wydatki?! Mogliście znaleźć coś tańszego! — mówiła z wyraźnym wyrzutem.
Pierwsza straciła cierpliwość Weronika.
— Dajcie nam samym o tym decydować! — wybuchnęła. — To nasze pieniądze i nasza decyzja!
Urażona Danuta Kazimierzowa przestała dzwonić, a choćby zagroziła, iż nie przyjdzie na wesele.
Dwa dni przed ślubem Kazimierz Wojciechowicz sam przyjechał do młodych.
— Synu, pomóż mi z prezentem — poprosił, prowadząc Marka do samochodu.
Okazało się, iż ojciec sam kupił im pralkę — by nie zależeć od kaprysów żony. Wyznał, iż pokłócili się z Danutą Kazimierzową — choćby prezent dla własnego syna uznała za zbyt drogi.
W dzień ślubu Danuta Kazimierzowa jednak się pojawiła — w wytworn— Wyszła wspaniale, dotknęła prezentu, jakby już żałowała, iż go dała, i zniknęła w tłumie.