Niech spróbuje życia w pojedynkę — może zrozumie, kogo straciła. A ty się nie martw, mama zawsze będzie cię wspierać…

polregion.pl 1 tydzień temu

Niech sobie pobędzie sama — może wtedy zrozumie, kogo straciła. A ty, synku, nie martw się, mama cię w krzywdzie nie zostawi…

— No i co, Weronika, twój Tomek od żony odszedł, prawda?

— Odszedł. I co z tego? Będziesz teraz po podwórku plotki roznosić? — odcięła Weronika, poprawiając chustkę na siwych włosach.

Tomasz z Dorotą żyli razem kilka ponad trzy lata. Niedawno urodziło im się dziecko — długo wyczekiwana wnuczka, o której Weronika marzyła od lat. Ale oto problem — Tomek, jak był, tak i pozostał maminsynkiem. Całe życie — bujający w obłokach, nieco niedojrzały, rozpieszczony jej troską i wiecznym pobłażaniem.

— Po co mi żona? — rozważał jeszcze dwa lata wcześniej. — Tylko nerwy będzie rwać. Baby — wszystkie takie samo, na kark siądą i krzyczą: zarabiaj, zaspokajaj.

Weronika wtedy machała ręką, myśląc: niech tam, byle syn był blisko. Pracować specjalnie się nie garnął, ale jej to wystarczało — był w domu, pod bokiem. I co z tego, iż trzydziestka za pasem — w końcu to jej krew.

Aż pewnego dnia, jakby ktoś palcem trącił, syn oznajmił: żenię się. Przyprowadził Dorotę — cichą, skromną, z oczami, w których więcej było nadziei niż pewności. Weronika wybór pochwaliła — nie zadziorna, nie latawica, gospodarna. Na tę okazję choćby kupiła młodym mały domek w sąsiedniej wsi.

Z początku wszystko zdawało się układać. Tylko iż Tomasz do życia rodzinnego zupełnie nie dorósł. Pracował, byle jak, najczęściej jako stróż, a potem w ogóle zatrudnił się na cmentarzu — „tam przynajmniej nikt nie rozkazuje”.

— Nie mogę, mamo, ona mnie doprowadza! — skarżył się Weronice. — Raz nie podoba jej się, gdzie pracuję, raz mało zarabiam, raz nową łazienkę trzeba.

— Oj, Tomku… — kręciła głową Weronika. — No i żonka ci się trafiła… Nie kobieta, tylko pijawka. Mieszkaj u mnie, niech się zastanowi, jak to jest — być samej.

I tak zaczął się jego bieg: raz do Doroty, raz z powrotem do matki. Wracał z pretensjami i narzekaniami. A Dorota… ta sama cicha i spokojna Dorota — zaczęła się odgryzać, krzyczeć, płakać. Aż w końcu, podczas jednej z takich kłótni, Tomek trzasnął drzwiami i odszedł „na zawsze”.

— Dojadła mi! — oznajmił, siadając przy stole matki. — Wyobraź sobie, powiedziała, iż nie jestem mężczyzną, skoro utrzymać ich nie potrafię! Niech teraz sama się żywi i dziecko pieluchami zasypia. Ja już nic jej nie jestem winien!

— Tak, synku, słusznie. Znalazła się, rozumiesz? Jedz barszcz, ugotowałam — taki, jaki lubisz.

O córce wspominał coraz rzadziej. Mówił, iż to przecież nic trudnego: nakarmić, uśpić, na spacer wyjść. A Dorota wróciła tymczasem do rodziców. Weronika i jej zdążyła dopiec:

— Po co się włóczysz z powrotem? Dom ci dali, męża ci dali, a ty wciąż niezadowolona. Trzeba było znosić, jak my znosiliśmy!

Sąsiadki szeptały: Tomek ma przecież córkę, a on — jak gdyby nigdy nic, w domu siedzi, telewizor ogląda.

— Weronika, może byś wnuczkę odwiedziła — zagadnęła kiedyś sąsiadka. — Dorota sama z dzieckiem, rodzice pomagają, a wy jakbyście zapomnieli, iż macie rodzinę.

— Nabajała ci, co? — machnęła ręką Weronika. — Nie potrafiła z mężczyzną żyć — teraz niech cierpi. A wnuczkę… ja odzyskam. To moja krew!

— Mówisz poważnie? Dziecko matce zabrać? Twój Tomek choćby pracy nie ma, tylko na piecu leżeć potrafi!

— Nie oczerniaj! On tylko… odpoczywa. Jak się zastanowi — to wstanie na nogi.

Ale lata mijały, a Tomek wciąż leżał. Ani pracy, ani nowych planów. Tylko narzekanie na „wredne baby” i jęki, iż wszyscy wokół winni.

— Tomku, może byś choć do Doroty poszedł, córkę zobaczył… — rzuciła raz nieśmiało Weronika.

— Co ty, mamo? Znowu zacznie: „taki jesteś, owaki jesteś, grosza nie ma”. Mam dość. Ja żyję dla siebie!

I dopiero wtedy ją olśniło. Do samego sedna. Do głębi serca.

— Dość, synu — powiedziała pewnego dnia. — Już mi wstyd przed ludźmi za to, kim się stałeś. jeżeli Dorota wniesie o alimenty — sam się martw. Ja cię już nie osłonię. Nie jesteś już chłopcem.

Za późno. O wiele za późno. Zrozumiała, iż wychowała nie mężczyznę, ale wiecznego chłopca, który na cały świat ma żal. Tymczasem Dorota wyszła powtórnie za mąż. Za spokojnego, opanowanego człowieka. Dziewczynkę przyjął jak własną. A Tomek? Pozostał przy matce. Bez rodziny, bez celu, bez chęci, by cokolwiek zmienić.

Miłość matki — bezgraniczna. ale czasem zaślepia.

I jeżeli nie zdjąć opaski z oczu w porę — można pewnego dnia obudzić się obok obcego, leniwego dorosłego, który przywykł, iż świat mu wszystko winien.

Idź do oryginalnego materiału