Dzisiaj postanowiłem zapisać w pamiętniku pewną historię, która daje do myślenia.
„Niech sobie pomęczy się sama – może wtedy zrozumie, kogo straciła. A ty, synku, nie martw się, mama cię w potrzebie nie zostawi…”
— No i co, Walentyna, twój Krzysiek od żony odszedł, prawda?
— Odszedł. I co z tego? Będziesz teraz po podwórku plotki roznosić? – odcięła Wala, poprawiając chustę na siwych włosach.
Krzysztof z Basią żyli razem kilka ponad trzy lata. Niedawno urodziła im się córeczka – długo wyczekiwana wnuczka, o której Walentyna marzyła od lat. Ale oto niespodzianka – Krzyś, jak był, tak pozostał maminsynkiem. Całe życie bujał w obłokach, trochę niedojrzały, rozpieszczony jej opieką i wiecznym wybaczaniem.
— Po co mi żona? – rozważał jeszcze kilka lat wcześniej. — Tylko nerwy szarpać będzie. Baby – wszystkie takie, na kark usiądą i: zarabiaj, zapewniaj, dogadzaj.
Wala wtedy machała ręką – niech tam, byle syn był blisko. Pracować jakoś specjalnie nie garnął się, ale jej to wystarczało – był w domu, pod bokiem. I co z tego, iż trzydziestka za pasem – w końcu to własna krew.
Aż pewnego dnia, jakby ktoś palcem strzelił, oznajmił: żenię się. Przyprowadził Basię – cichą, skromną, z oczami, w których było więcej nadziei niż pewności siebie. Wala wybór pochwaliła – nie zadziorna, nie latawica, gospodarna. Na tę okazję kupiła choćby młodym mały domek w sąsiedniej wsi.
Z początku wszystko wydawało się w porządku. Tylko iż Krzysiek do małżeństwa kompletnie nie dorósł. Pracował byle gdzie, najczęściej jako stróż, aż w końcu zatrudnił się na cmentarzu – „tam przynajmniej nikt nie rozkazuje”.
— Nie wytrzymuję, mamo, ona mnie dobija! – skarżył się Walentynie. — Raz nie podoba jej się moja robota, raz mało zarabiam, raz łazienkę remontować każą.
— Oj, Krzysiu… – kiwała głową Wala. — No i masz żonkę… Nie kobieta, tylko pijawka. Niech sobie u mnie pomieszka, niech poczuje, co to samotność.
I tak Krzyś zaczynał biegać – raz do Basi, z powrotem do mamy. Wracał z pretensjami i żalami. A Basia… ta cicha, skromna Basia – zaczęła się odgryzać, krzyczeć, płakać. Pewnego dnia, trzasnąwszy drzwiami, Krzyś wyszedł „na dobre”.
— Znudziła mi się! – oznajmił, siadając do stołu u matki. — Wyobrażasz sobie, powiedziała, iż nie jestem mężczyzną, bo nie stać mnie na utrzymanie! Niech teraz sama się żywi i dziecko pieluchami zawala. Nic jej już nie jestem winien!
— No właśnie, synku, słusznie. Jeszcze się znajdzie, rozumiemy! Chodź, zjedz barszczu, ugotowałam – taki, jak lubisz.
O córce wspominał coraz rzadziej. Mówił, co to za problem – nakarmić, przewinąć, na spacer zabrać. Przecież to nic trudnego. Tymczasem Basia wróciła do rodziców. Wala zdążyła jej jeszcze rzucić:
— Po co się wróciłaś? Dom wam dali, męża dali, wszystko nie tak. Cierpliwości brak, jak my cierpieliśmy!
Sąsiadki szeptały: przecież Krzysiowi córka rośnie, a on jak gdyby nigdy nic – w domu siedzi, telewizję ogląda.
— Wala, może byś wnuczkę odwiedziła – zagadnęła ją raz sąsiadka. — Basia sama z dzieckiem, rodzice pomagają, a wy jakbyście zapomnieli, iż macie rodzinę.
— Nabajdurzyła ci pewnie! – machnęła ręką Walentyna. — Nie umiała z mężczyzną żyć – teraz niech mękę znosi. A wnuczkę… ja odzyskam. Moja krew!
— Naprawdę? Dziecko matce zabrać? Twój Krzyś choćby pracy nie ma, tylko na kanapie leżeć potrafi!
— Nie przeinaczaj! On tylko… odpoczywa. Jak się zastanowi – weźmie się w garść.
Lecz lata mijały, a Krzyś wciąż leżał. Ani pracy, ani nowych planów. Tylko narzekania na „wredne baby” i jęki, iż cały świat przeciw niemu.
— Krzysiu, może byś do Basi zajrzał, córkę zobaczył… – odezwała się raz nieśmiało Walentyna.
— O co ci chodzi, mamo? Znowu zacznie: „taki, owaki, grosza nie ma”. Mam dość. Żyję dla siebie!
I wtedy dopiero do niej dotarło. Do samego serca.
— Dość, synu – powiedziała pewnego dnia. — Już mi wstyd przed ludźmi, kim się stałeś. jeżeli Basia alimenty wniesie – sam się martw. Ja cię już nie błogosławię. Nie jesteś już chłopcem.
Za późno. Zrozumiała, iż wychowała nie mężczyznę, ale wiecznego chłopca z pretensjami do świata. Tymczasem Basia wyszła powtórnie za mąż. Za spokojnego, zrównoważonego człowieka. Dziewczynkę przyjął jak własną. A Krzyś?… Został przy matce. Bez rodziny, bez celu, bez chęci, by cokolwiek zmienić.
Miłość matki jest bezgraniczna. ale czasem zaślepia.
I jeżeli nie zdjąć zawczasu przepaski z oczu, można się pewnego dnia obudzić obok obcego, leniwego dorosłego, który myśli, iż świat mu coś winien.