Niech myślą, iż mam w życiu niesamowite szczęście.
Karolina nienawidziła swojego imienia, a jeszcze bardziej nazwiska – Lisowska. Dzieci potrafią być okrutne. Już w podstawówce przylgnęło do niej przezwisko – Lisek.
Przeglądała się w lustrze i marzyła, by mieć blond włosy jak Zosia Nowak, długie nogi jak Ania Kowalska albo choć bogatych rodziców, jak nieładna dwójarstwa Basia Dąbrowska, którą do szkoły woził kierowca mercedesem. „Po co mama wyszła za ojca z tak okropnym nazwiskiem? Nie pomyślała, jak mi będzie. Wyjdę tylko za mężczyznę z normalnym nazwiskiem, a najlepiej z zagranicznym” – snuła marzenia.
Drażniły ją kręcone, ciemne włosy, które zawsze wymykały się spod czapki i spinek. Szaroniebieskie oczy na śniadej cerze wyglądały intrygująco, ale i one jej się nie podobały.
Mama pracowała jako księgowa w szpitalu, a ojciec kierował autobusem. Pieniędzy wiecznie brakowało. Ojciec zbierał na samochód, więc skrupulatnie pilnował, by nie przepuścić ani grosza. „Nie ma co się stroić, herbata na stole” – burczał, widząc nowe ciuchy na córce. Często musiała nosić ubrania po kuzynce. Nowe dostawała tylko wtedy, gdy tamtej nie pasowały. Jakże ją to wkurzało. Gdyby miała normalnych rodziców, nikt nie nazywałby ją Liskiem.
Tuż przed maturą odwiedziła ich ciocia Halina, siostra ojca. Pracowała jako służąca u bogatej rodziny we Włoszech.
– Chcesz? Mogę ci pomóc tam pojechać – szepnęła pewnego wieczoru, gdy spały razem w pokoju Karoliny.
– Jasne! – ucieszyła się dziewczyna.
– Cicho, bo Krzysiek się wkurzy. Masz osiemnaście lat?
– Tak, w styczniu skończyłam – serce Karoliny zabiło mocniej.
– No to dobrze. Nie musisz pytać rodziców o zgodę. Zrobisz, jak ci powiem, i wszystko się uda. A Krzyś zawsze był skąpy.
Ciocia wyglądała jak prawdziwa włoska signora. Nikt nie pomyślałby, iż jest służącą. „Liczą się pieniądze, nie to, jak się je zarabia” – mawiała.
Karolina wkręciła się w ten pomysł. Ciocia dała jej pieniądze, mówiąc, iż odda, gdy zarobi.
Zrobiła wszystko, jak radziła Halina. Dla pozorów, żeby rodzice się nie czepiali, poszła do szkoły fryzjerskiej. Ale gdy nadeszło wezwanie z Włoch, rzuciła naukę, spakowała się, zostawiła list i wyjechała.
W Mediolanie odebrała ją ciocia i zawiozła do pięknej willi na obrzeżach miasta, gdzie Karolina miała opiekować się schorowaną ośmdziesięciolatką.
– Nie zawiedź. Nie kradnij. Poręczyłam za ciebie – pouczała wystraszoną ucieczką dziewczynę.
Ogromny willa oszołomiła skromną Karolinę. Zamieszkała w małym pokoiku przy sypialni staruszki. Cieszyła się, iż nie musi wynajmować mieszkania. Za dodatkową zapłatą sprzątała dom dwa razy w tygodniu. Rzadko wychodziła. Włochy znała tylko z okna willi i idealnie przystrzyżonego trawnika. Ale to jej nie przeszkadzało. Rok minie szybko, nie będzie przecież wiecznie pielęgniarką. Zarobi, nauczy się języka i wymyśli coś dalej. Zobaczy się.
Podobnie jak ojciec, zaczęła oszczędzać. Nie miała choćby gdzie wydawać pieniędzy. Robiła sobie zdjęcia na tle luksusowych mebli w salonie, gdy państwa nie było, i wrzucała na Facebooka. „Niech myślą, iż mam niesamowite szczęście”.
Byłe koleżanki lajkowały, zazdrościły. Nikt już nie nazywał jej Liskiem, pytali, jak się tam znalazła. Karolina odpowiadała wymijająco.
Pewnego dnia skomentował jej zdjęcia Marek, dawny kolega z klasy. Zaczęli pisać. On opowiadał skąpo o sobie: pracował w warsztacie samochodowym u ojca, dobrze zarabiał, kupił sobie audi. Wrzucił zdjęcie na tle czerwonego auta.
Ale o uczuciach pisał coraz częściej. Żałował, iż są daleko, pytał, kiedy wróci. Karolina odpowiadała, iż nie planuje wracać, we Włoszech jest świetnie. Wiedziała, iż na jego uczucie wpłynęła głównie jej „włoska historia”. Ale Marek zapewniał, iż zawsze mu się podobała, już od siódmej klasy. Rzeczywiście, często łapała jego zainteresowane spojrzenia. Bardzo chciała mu wierzyć. I wierzyła.
Pewnego wieczoru państwo wyjechali na przyjęcie. Zwykle wracali nad ranem. Staruszka już spała. Karolina weszła do garderoby i przymierzała suknie pani domu. Jedna, czerwona na cienkich ramiączkach, leżała na niej idealnie. Włoszka była chuda i płaska, a Karolina miała wszystko, co trzeba: jędrny biust, wąską talię i kształtne biodra. Patrzyła w lustro i po raz pierwszy podobała się sobie.
Nalała sobie wina i zaczęła robić zdjęcia w salonie, siedząc na sofie przed obrazami… Wrzucała je od razu z komentarzami: „Wróciłam z przyjęcia… Zmęczona. Szkoda mi się przebierać. Postanowiłam poprawić sobie humor kieliszkiem wina…”
Wypiła jeden kieliszek, potem drugi. Zasnęła w sukni na sofie.
Obudził ją krzyk pani domu. Wrzeszczała tak gwałtownie po włosku, iż Karolina nic nie zrozumiała. Dopiero gdy wskazała drzwi suchym palcem, zrozumiała – wyrzucają ją. Pani nie zawahała się, wyciągnęła jej walizkę i cisnęła ją pod nogi hardej Polce.
Karolina wpychała ubrania do torby pod krzyki: „Vai via!” Zrozumiała to bez tłumaczenia. Podchodząc do drzwi, zobaczyła w lustrze swoje odbicie i z satysfakcją zauważyła, iż wciąż nie zdjęła pięknej sukni. Ale się cieszyła. W ostatniej chwili pani domu zatrzymała ją.
Powoli zdjęła sukienkę, pod którą miała tylko majtki. Tłusty, łysy mąż pani domu obrzucił ją lubieżnym spojrzeniem. Potem wolno wciągała dżinsy i bluzkę, podczas gdy mężczyzna coś gorączkowo tłumaczył żonie. Pewnie błagał, by wybaczyła i zostawiła Polkę. Ale pani domu krzyczała na niego.
Karolina potrząsnęła kręconymi włosami, uśmiechnęła się ironicznie i wyszła, nie czekając na koniec kłótni. Szła ulicami Mediolanu i wspominała, jak właściciel patrzył na jej jędrne ciało. „Czemu nie spojrzał wcześniej? Wyrzuciłby swoją jędzę, a ja zostałabym signorą…”
Gdyby znała język,Gdy następnego dnia wsiadała do samolotu, uświadomiła sobie, iż uciekając przed przezwiskiem, zgubiła coś znacznie ważniejszego – swoją prawdziwą tożsamość.