OLENKA: OPOWIEŚĆ O NIEZAAKCEPTOWANEJ SYNOWEJ
Gdy Michał przyprowadził do domu swoją dziewczynę Olę, w mieszkaniu zawisła cisza. Ojciec, Paweł Iwanowicz, milczał w kącie, nie mówiąc ani słowa — ani na dobre, ani na złe. Czuło się, iż jego zdanie nie miało w tym domu znaczenia. Za to matka, Anna Timofiejewna, nie przepuściła okazji, by zasypać Olę dziesiątkami pytań. Patrzyła na nią z podejrzliwością, jakby próbowała dostrzec podstęp, fałsz lub po prostu coś nie tak.
Ola od razu się jej nie spodobała. Niska, niepozorna, ubrana zbyt prosto — nie kobieta, a uczennica. Warkoczyki tylko potęgowały to wrażenie. Gdzie manicure, makijaż, modne ubrania? Nie taką synową widziała dla swojego jedynego syna. U sąsiadek przecież była Nastka — urodziwa, błyskotliwa, córka dyrektora mleczarni, syna głównej księgowej. I Nastka zawsze zerkała na Michała. Taką powinien był wziąć za żonę, a nie tę… szarą myszkę.
Ale Michał był nieugięty. Kochał Oleńkę do szaleństwa. Gdy matka odciągnęła go na bok i zaczęła namawiać, by pomyślał o Naście, odciął się stanowczo:
— Kocham Olę. Już złożyliśmy papiery. Dość, mamo, tych rozmów.
Ślub wyprawili cicho, skromnie — tak chciała Ola. Mówiła, iż lepiej oszczędzić pieniądze na życie. Matka Michała była wściekła, uważała to za wstyd. Ale on znów stanął po stronie żony.
Młodzi zamieszkali z rodzicami. Anna Timofiejewna nieustannie krytykowała synową: źle gotuje, nie dba o syna, sprząta byle jak. Michał długo znosił, aż w końcu powiedział twardo:
— Wyprowadzamy się.
Wynajęli mieszkanie. Pieniędzy brakowało, było ciężko, ale Michał harował jak wół. Potem w ogóle zaczął budować własny dom. A tu jeszcze Ola poszła na pedagogikę — wsparcia z jej strony było niewiele. Wszystko trzymało się tylko dzięki jego uporowi.
Ola pilnie studiowała, skończyła z czerwonym dyplomem. Uradowana pobiegła do teściowej, myśląc, iż może wreszcie ta zobaczy, jak się stara. Ale Anna Timofiejewna tylko burknęła:
— Męczysz mojego syna. Źle wybrałeś, Michał. Z Nastką byłoby ci lżej.
Ola wyszła ze łzami w oczach. Nie poskarżyła się Michałowi. W jej życiu i tak było już dość bólu. Ojciec porzucił je, gdy matka się rozpiła. A matka, choć kochała córkę, w ciągach stawała się straszna, obca. Ola głodowała, chowała się przed gośćmi-alkoholikami. Tylko miłość do Michała stała się jej ratunkiem.
Urządzili dom, przyszły dzieci. Najpierw pracowała jako nauczycielka, potem została wicedyrektorką. Urodziło się dwóch synów — Krzysztof i Tymoteusz. Teściowa uwielbiała wnuków. Niańczyła ich z radością, ale do Oli wciąż odnosiła się chłodno, niemal wrogo. Kontakt ograniczał się do „cześć” i „pa”.
Synowie wyrośli, poszli do szkoły lotniczej w innym mieście. Najpierw jeden, potem drugi. Dom opustoszał. Paweł Iwanowicz odszedł — cicho, niepostrzeżenie, tak jak żył. Anna Timofiejewna została sama, ale choćby teraz nie chciała przychodzić do Oli w gości. Lód w jej sercu nie stopniał.
Ola skończyła 45 lat. Na jubileusz zjechali wszyscy — synowie z narzeczonymi, przyjaciele, sąsiedzi. choćby teściowa przyszła, choć siedziała z boku. W środku zabawy Oli nagle zrobiło się słabo. Usiadła, zbladła. Wszyscy się przestraszyli.
Następnego dnia poszła do szpitala. Wróciła z wieścią, która i ją samą poraziła: jest w ciąży. Michałowi powiedziała wieczorem. Milczał długo, aż w końcu rzekł łagodnie:
— Za późno dla nas, Olu. Trzeba się tego pozbyć. Ludzie się będą śmiać…
Skinęła głową. Ale w środku coś się złamało. Została sama, skulona z bólu. Rankiem poszła do teściowej. Jej własnej matki już nie było, nie miała z kim porozmawiać. Pomyślała: może usłyszy od niej twarde słowo, a wtedy łatwiej będzie podjąć decyzję…
Anna Timofiejewna milczała. Aż nagle rozpłakała się. Zaczęła opowiadać, jak Michał urodził się słaby, jak ratowała go nocami, jak bała się go stracić. Ola słuchała w milczeniu, aż w końcu podeszła i przytuliła ją — po raz pierwszy. I sama zalała się łzami, mówiąc o dzieciństwie, o pijackich ciągach matki, o strachu i głodzie.
Płakały może godzinę. Razem. Obce, a jednak w tej chwili — tak bliskie.
A wieczorem teściowa przyszła do ich domu. Bez telefonu, bez zapowiedzi.
— Nie do ciebie, Michał. Do Oleńki — powiedziała.
Ola rozpłakała się. Nikt nigdy tak do niej nie mówił — ani matka, ani teściowa.
Usiadły przy stole. Anna Timofiejewna wzięła Olę za rękę:
— Nie waż się tego robić. Dziecko urodzimy. Zdamy radę. Jeszcze nie jesteś stara. To szczęście. Nie każdemu je dają. A Michałowi sama powiem.
Tak zdecydowały. I gdy nadszedł czas, Ola urodziła dziewczynkę — Anię. Taką ślicznotkę, z kręconymi włoskami i długimi rzęsami. Gdy położono ją na piersi matki, ta nie wytrzymała i zapłakała — ze szczęścia.
Michał i teściowa odebrali je ze szpitala. Anna Timofiejewna sprzedała swoje stare mieszkanie i przeprowadziła się bliżej, by pomagać z dzieckiem. Przychodziła codziennie, jak do pracy. Z Olą nie tylko się dogadywały — stały się przyjaciółkami. Godzinami rozmawiały w kuchni, szeptały sekrety, śmiały się.
I po raz pierwszy w życiu Ola miała mamę. Nie rodzoną — ale prawdziwą. Ciepłą, akceptującą. Taką, która przytuliła w trudnej chwili i powiedziała: „Nie jesteś sama”. I to było najcenniejsze, co można było usłyszeć na tym świecie.