Nie выдержала już kaprysów teściowej przy noworocznym stole i odszedła do przyjaciółki.
Kto tak drze oliwkę? Patrz, kostki wielkie jak dla świń! W buzię się nie zmieszczą. Mówiłam ci setki razy, iż krojenie ma być drobne, delikatne, by smak się wydobywał, a nie jak toporem rozcinane zagłuszyło to dźwięk telewizora, w którym Michał Łukasik po raz kolejny planował wstąpić do sauny.
Bogna zatrzymała się z nożem nad misą gotowanej marchewki. Zegar wskazywał cztery po południu trzydziestego pierwszego grudnia. Kręgosłup brzęczał, jakby właśnie zrzuciła wagony węgla, a nie stała przy kuchni od świtu. Stopy opuchnięte w domowych kapciach, a na palcu drapał świeży skaleczek.
Teściowo Heleno wzięła głęboki wdech Bogna, starając się, by głos nie trząsł się od nadciągającej histerii to normalne kostki, standardowe. Zawsze tak kroimy. jeżeli nie smakują, możecie po prostu nie jeść tej sałatki. Mamy jeszcze trzy inne dania.
Nie jeść? rozgniewała się teściowa, niemal przewracając sosjerkę. Co to za rozmowa z matką męża? Przyleciałam do was świętować, łączyć rodziny, a ty podrapiesz mi chleb? Michał! Słyszysz, jak twoja żona do mnie mówi?
Michał, siedzący w salonie i rozplątujący lampki, westchnął z rezygnacją. Unikał konfliktów, więc przyjął strategię strusia: głowa w piasek, czekać, aż burza ucichnie.
Och, mamo, krzyknął z kanapy. No, kroj trochę mniejsze, co? Mamo chce jak najlepiej. Byłaś kiedyś kucharzem w restauracji, wiesz, co się liczy.
Byłam kierowniczką stołówki! dumnie poprawiła się teściowa, poprawiając masywną broszę na piersi. Miałam własne normy sanitarne, a u ciebie bałagan. Ścierka poplamiona, a ty wycierałaś ręce. Anty-sanitarne!
Bogna odłożyła nóż. W jej wnętrzu zaczęła się powoli gotować ta sama złość, co zwykle prowadzi do nieodwracalnych konsekwencji. Nie był to pierwszy nowy rok z teściową, ale chyba najtrudniejszy. Helena przyjechała dwa dni temu, twierdząc, iż pomoże, a w rzeczywistości chciała przeinspektować każdy kąt i wydać werdykt: synowa nieporządek, syn niedożywiony, wnuków brak (bo synowa najwyraźniej choruje lub jest egoistką), a mieszkanie upodany i bez smaku.
Ścierka czysta, wzięłam ją rano, po prostu kapusta z którejś sałatki popłynęła odpowiedziała spokojnie Bogna. Heleno, czy mogłabyś wyjść z kuchni? Muszę piec gęsi, tu jest za gorno i ciasno.
Gęsia? zmarszczyła teściowa. A jak go zamarynowałaś? W majonezie, jak w zeszłym roku? To wulgarne! Gęsi trzeba namoczyć w sosie żurawinowym z jałowcem dwa dni. Wysyłałam ci przepis na Facebooku. Nie czytałaś?
Zamarynowałam go po swojemu, z jabłkami i miodem. Michał tak lubi.
Michał lubi to, co mu wpojona! Zrujnowałaś mu żołądek swoją kuchnią. Teraz ma prawdopodobnie zapalenie żołądka, spogląda blado. A ja w dzieciństwie robiłam mu parowe kotleciki, zupki rozgniecione
Bogna poczuła, iż za sekundę ten gęś poleci nie do piekarnika, a w okno. Albo w głowę ukochanej drugiej mamy.
Dobra, koniec otrzepała ręce o fartuch. Gęsia idzie do pieca. Sałatki gotowe. Zostało tylko nakryć stół i poukładać się.
Poukładać? Heleno przyjrzała się synowej surowym wzrokiem. Naprawdę by się przydało. Włosy jak bawełna, cienie pod oczami. Przynajmniej maskę ogórkową zrób. Bo Michał spojrzy na ciebie i apetyt zniknie. Mężczyzna powinien widzieć królową, a nie zmywarkę.
Bogna przyjęła ten cios za męża, za święto, za to, by nowy rok nie rozpoczął się kłótnią. Cicho włożyła ciężki blachę do piekarnika, ustawiła timer i ruszyła do łazienki. Gdy odkręciła kran, w końcu pozwoliła łzom popłynąć. Przez pięć minut siedziała na brzegu wanny i płakała, rozmazując tusz. Miała trzydzieści pięć lat, była kierownikiem działu w dużej firmie logistycznej, zarządzała dwudziestoma pracownikami. Kupiła mieszkanie z mężem, wkładając w nie swoją spadkową część. Dlaczego miała znosić poniżenia w własnym domu?
Bo rodzina wyszeptał wewnętrzny głos, przypominający matkę trzeba być mądrą, trzeba wytrwać. Cień sporu gorszy niż pokój.
Po myciu, nałożeniu plastra, wymyśleniu uśmiechu przed lustrem, powiedziała: Dobra, zostało jeszcze sześć godzin. Posłuchamy dzwonów, zjemy i ona położy się spać. Jutro zabiorę ich z Michałem na choinkę, a ja położę się z książką.
Wylądowała w salonie, pachniało choinką i pieczonym mięsem. Wydawało się, iż wszystko wraca na adekwatne tory.
Na sypialni leżała jej nocna sukienka granatowa, jedwabna, z pięknym dekoltem. Kupiła ją specjalnie na święta, wydając połowę premii.
Ojej, Bogno, to naprawdę zamierzasz nosić? usłyszała głos teściowej nad uchem, Helena wleżeliła bez pukania.
Tak, to moja świąteczna sukienka.
No i co Helena zacisnęła wargi. Jedwab taki ciężki. Będziesz wyglądać jak babcia przy czajniku. A kolor taki żałobny. Nowy rok to radość, blask! Potrzebny jest coś jasnego, lekkiego. Mam bluzkę z cekinami, mogę pożyczyć, jeżeli się zmieścisz.
Nie, dziękuję. Podoba mi się ta sukienka. I Michałowi się podoba.
Michałowi nie obchodzi, tylko nie rozgnieć go. A ja, jako kobieta drugiej kobiecie, mówię: nie pasuje. Podkreśla wszystkie wady figury. Lepiej pójdź na siłownię, niż jedzenie nocą zjadanie bułek.
Bogna zaczęła się ubierać w ciszy. Ręce drżały, suwak w sukience zaciął się.
Pomogę, bo inaczej rozerwiesz, rzecz chyba drogi, choć tandetny teściowa pociągnęła suwak tak, iż Bogna przewróciła się. Oto. Patrz sama. Ostrzegłam. Potem nie narzekaj, iż mąż patrzy na młode dziewczyny.
Do dziesiątej wieczorem stół był nakryty. Kryształ mienił się, świece płonęły, gęś, rumiana i aromatyczna, stała w centrum. Michał założył koszulę, Helena przywdziała tę świąteczną bluzkę z cekinami i przywdziała wszystkie złote ozdoby, wyglądając jak choinka.
Bogna czuła się wyciśniętą cytryną. Nie miała ani humoru, ani apetytu. Chciała tylko, by ten wieczór się skończył.
No, wypijmy stary rok! radośnie zawołał Michał, wlewając szampana. Rok był trudny, ale daliśmy radę. Najważniejsze, iż jesteśmy razem!
Tak, trudny dodała teściowa, unosząc kieliszek. Zwłaszcza dla mnie. Zdrowie kiepskie, ciśnienie skacze. Pomocy brak. Syn pracuje, synowa wiecznie zajęta karierą. Wnuków nie ma. Samotność
Mamo, dzwonimy, przyjeżdżamy próbował się bronić Michał.
Dzwonicie raz w tygodniu dla formalności. Dobra, nie będziemy o smutkach. Wypijmy za to, aby w nowym roku niektóre stały się lepszymi gospodyniami i pamiętały o swoim kobiecym przeznaczeniu.
Bogna wzięła łyka, czując gorycz szampana.
Spróbujcie sałatkę zaproponowała, podając teściowej śledzia pod warstwą buraków. Helena chwyciła widelcem kawałek, podniosła nos, zmarszczyła brwi i włożyła do ust. Żuła długo, demonstracyjnie, przewracając oczy.
Co mogę powiedzieć w końcu wyznała. Śledź przesolony. Buraki niedogotowane, trzeszczą w zębach. A majonez Bogno, przyznać, iż wlałaś tam ocet? To kwasowa armata.
To sok z cytryny, wg przepisu odpowiedziała cicho Bogna.
Sok z cytryny w warstwę! Boże, kto cię nauczył gotować? Twoja matka, niech jej dusza spoczywa w pokoju, też nie była kucharką. Żywienie półfabrykatami was wychowało. I dlatego jesteś taką białą ręką.
To był cios poniżej pasa. Matka Bogny zmarła trzy lata temu, a ona wciąż nie mogła pogodzić się z utratą. Matka była najdroższą kobietą, pracującą na dwa etaty, by utrzymać córkę, i choć nie gotowała żurawiny, w ich domu zawsze było ciepło i przytulnie.
Nie dotykaj mojej mamy wyszeptała Bogna. Krew przeszła w twarz.
Co ja takiego powiedziałam? Mówić prawdę nie grzeszę. Michałku, podaj mi chleb, bo tej sałatki nie da się zjeść, trzeba coś dość.
Michał milcząco podał chleb, nie patrząc na żonę. Po prostu żuł, spoglądając w talerz, starając się stać niewidzialnym.
Nagle w niej coś się przełączyło. Gniew, uraza, zmęczenie znikły, ustąpił lodowate spokój. Spojrzała na męża, tego mężczyznę, który obiecał być z nią w smutku i w radości, który teraz siedział i pozwalał matce depczeć pamięć o jej matce i poniżać jej pracę.
Michał, smakuje? zapytała.
Co? zadrżał. No w porządku. Bogno, nie kłótnijmy się przy stole. Mama po prostu wyraziła swoje zdanie.
Zdanie, czyli w porządku.
Bogna powoli wstała.
Gdzie idziesz? Po gorące? Jeszcze wcześnie, usiądź rozkazała teściowa.
Nie, nie idę po gorące.
Bogna wyszła z salonu. W sypialni zdjąła jedwabną suknię, starannie powiesiła w szafie. Założyła dżinsy, ciepły sweter. Wyjęła z szafy małą torbę sportową, wrzuciła do niej kosmetyczkę, bieliznę, piżamę i ładowarkę.
W korytarzu wzięła kurtkę puchową, czapkę i buty.
Z salonu dobiegł głos teściowej:
mówię sąsiadce: po co ci ta wielofunkcyjna kuchnia, jedzenie w niej już nie ma życia! Lepiej garnek w kuchence, w tradycyjnej kuchni Michał, gdzie Bogna? Coś się długo zaciąga. Czyżby obraziła się? Ma nerwy, jest nerwowa. Musisz ją do lekarza zaprowadzić.
Bogna zajrzała w drzwi salonu.
Nie obraziłam się, Heleno. Po prostu wyciągnęłam wnioski.
Michał upuścił widelec.
Bogno, co robisz? Dokąd idziesz? W dżinsach?
Idę, Michał.
Do sklepu? Brakuje czegoś? Biegnę!
Nie. Wychodzę z domu. Świętujcie. Jedzcie gęsi. Ona jest z jabłkami, nie z jałowcem, więc przepraszam. Sałatki możecie wyrzucić, bo są okropne.
Bogno, przestań robić cyrk! wykrzyknęła teściowa. Co to za dziecięce zachowanie? Siądź od razu przy stole! Goście przy progu, za godzinę dzwonią kolędy!
Nie mam gości odpowiedziała spokojnie Bogna. Mam w domu dwie obce osoby. Jedna mnie nienawidzi, druga nie przejmuje się mną. Szczęśliwego nowego roku.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi wejściowych.
Bogno! Bogno, stań! wpadł Michał, przewracając krzesło, i ruszył za nią. Jesteś szalona? Noc na dworze! Dokąd zamierzasz iść?
Do kogoś, kto mnie ceni.
Otworzyła drzwi. Na zewnątrz leżył miękki, puszysty śnieg. Było cicho, jedynie w oddali wystrzeliwały petardy. Bogna wciągnęła zimny powietrze. Dziwnie, nie było jej zimno. Czuła lekkość.
Zadzwoniła i wybrała numer.
Zosia, śpisz?
Bogna? Co się stało? My teraz tańczymy! Coś chcesz?
Zosiu, mogę przyjść? Teraz.
Po chwili przyjaciółka odebrała poważnym tonem:
Co się stało? Wytargany?
Bogna weszła do mieszkania Zosi i po raz pierwszy od dawna poczuła, iż jej serce bije spokojnym rytmem.













