Wydaje mi się, iż nigdy się nie rozstawaliśmy…
Każdego dnia Kinga wracała do domu z nadzieją, iż Bartek wróci. Wiedziała, iż nie ma kluczy – zostawił je, gdy odchodził. Mimo to wciąż marzyła, iż otworzy drzwi i zobaczy w przedpokoju jego adidasy. Tym razem cud się nie wydarzył.
Spędzili razem dwa lata. Wypełnił pustkę po śmierci mamy. I po co ona w ogóle zaczęła tę rozmowę… Od początku nie było między nimi namiętności. Po prostu było im dobrze razem. Ale Bartek nie oświadczał się, nie mówił o przyszłości, o ich wspólnym życiu.
— A co dalej? — zapytała Kinga pewnego wieczoru.
— Chodzi ci o pieczątkę w dowodzie? Co to zmieni?
— Dla kobiety to ważne. jeżeli dla ciebie nie, może się rozstaniemy? — rzuciła półżartem, by go przestraszyć, zmusić do decyzji.
— No to się rozstaniemy — odparł nagle i wyszedł.
Minął tydzień. Kinga żyła sama. I czekała. Zadzwonić? Poprosić, by wrócił? Ale jeżeli facet odszedł tak łatwo, to znaczy, iż nie kochał.
Pojawił się w jej życiu akurat wtedy, gdy została zupełnie sama. Dwa lata temu kierowca busa dostał zawału, stracił panowanie nad pojazdem i wjechał w przystanek. Mama i jeszcze jedna kobieta zginęły na miejscu, reszta miała więcej szczęścia – przeżyli. Kierowca zmarł w szpitalu, gdy dowiedział się, iż przez niego zginęli ludzie. Rozległy atak serca.
Wiadomość pokazano we wszystkich serwisach. Po pogrzebie Kinga chodziła jak we śnie. O mało nie wpadła pod samochód Bartka. Zdążył zahamować, wysiadł i zaczął na nią krzyczeć, a potem zobaczył jej twarz i zamilkł. Odwiózł ją do domu i został.
Był od niej trzy lata młodszy. Różnica niewielka, ale Kinga czuła, jakby dzieliło ich całe pokolenie. On nic nie planował, żył dniem dzisiejszym, od rozmów o dzieciach się odwracał. — Jakie dzieci? Zdążymy. Kinga, czy nam źle we dwoje? — śmiał się Bartek.
A jej marzyła się zwykła rodzina, dzieci, wspólne wybieranie wózka i śpioszków. Denerwowało go to.
W domu celowo nie wyjmowała telefonu z torebki, by nie sprawdzać go co chwilę. Ledwo powstrzymywała się od dzwonienia. Przed wyjściem do pracy każdego ranka z zatrzymanym oddechem sprawdzała wiadomości. Bartek nie pisał.
Kolejny pusty, samotny wieczór. W telewizji leciał jakiś film. Kinga myślała o swoim, nie widząc, co dzieje się na ekranie. Dlatego dopiero po chwili usłyszała stłumioną melodię z przedpokoju. Długo nie mogła wyciągnąć telefonu z torby. Przeszkadzał portfel, grzebień, różne drobiazgi. W końcu go znalazła, ale dzwonił nie Bartek. Kinga odebrała, myśląc, iż może rozładował mu się telefon albo miał wypadek…
— Kinga? — zapytał starszy kobiecy głos.
I nagle przestało ją interesować, kto dzwoni i po co.
— To sąsiadka twojej ciotki Jadwigi. Jadwiga zmarła dziś rano.
Jaka ciotka Jadwiga? Jaka sąsiadka? O czym w ogóle mówi ta kobieta? Nagle w głowie Kingi rozbłysło wspomnienie z dzieciństwa. Niska, pulchna kobieta, podobna do Kopciuszka. Zakrywała usta dłonią, gdy się uśmiechała. Nie miała przednich zębów – mąż wybił je w pijanym widzie. Pachniała piecem i pierogami.
Kinga nie mogła doczekać się lata, by pojechać do ciotki Jadwigi. Ale mama powiedziała, iż już tam nie pojadą. Nie pamiętała już dlaczego. Potem zapomniała i o samej ciotce.
— Słyszysz mnie? — spytał obcy głos.
— Tak. A z czego zmarła?
— Lekarz powiedział, iż oderwał się zakrzep. Szpital w mieście powiatowym, lekarze nie tacy jak w dużym mieście. Można było zostawić ją w domu, ale upały… Przyjedziesz?
— Kiedy pogrzeb? — spytała Kinga. Nie zamierzała nigdzie jechać.
— Pojutrze, trzeciego dnia, jak trzeba. jeżeli nie możesz, powiedz, przełożymy…
— Nie ma potrzeby, przyjadę. Powiedzcie tylko, jak do was dotrzeć, nie pamiętam — przyznała się Kinga z trudem.
— Oczywiście — ucieszyła się kobieta. — Skąd masz pamiętać? Wieś Zalas. Autobusem dwie godziny, samochodem szybciej.
— Przyjadę autobusem — powiedziała Kinga, przypominając sobie, iż Bartka z jego samochodem już nie ma.
— Bilet bierz do wsi Brzeziny, do nas autobus nie dojeżdża, trzeba będzie iść pieszo. Może cię odebrać?
— Nie trzeba.
— Przyjedź. Poza tobą nie ma już nikogo…
„Nie pojadę. Po co? Prawie nie pamiętam ciotki Jadwigi. Skąd w ogóle ta sąsiadka zna mój numer?” — Kinga otworzyła szafę. Wzrok padł na sukienkę, w której chowała mamę. „Mama… Ona by pojechała.”
Wyjęła długą niebieską spódnicę w drobne białe kwiatki i czarną bluzkę. Reszta ubrań była zbyt jaskrawa na pogrzeb. Spakowała rzeczy do torby.
Rano poszła do pracy i napisała podanie o trzy dni urlopu bezpłatnego. Jak należało.
— jeżeli coś będzie, dzwoń — powiedziała szefowa ze współczuciem.
Kinga wróciła do domu, spakowała resztę rzeczy i pojechała na dworzec. Autobus już odjechał, na następny czekała dwie godziny. Nie było sensu wracać. Zabijała czas w kawiarni i sklepach przy dworcu. Kupiła cukierki, ciastka, wino. Nie wypadało jechać z pustymi rękami. Na stypie się przyda.
Przez całą drogę myślała o bezsensie tej wyprawy. Gdy wysiadła z autobusu, słońce chyliło się ku zachodowi, ale paliło jeszcze niemiłosiernie. Kinga gwałtownie spociła się, ubranie przylepiło do ciała. niedługo wyprzedził ją samochód. Zatrzymał się nieopodal, wysiadł młody mężczyzna.
— Kinga? — zapytał.
— Tak. Skąd…
— Nie pamiętasz mnie? Jestem Krzysztof.
W pamięci zamajaczył chuderlawy chłopak z wiecznym katarem. Nie mogła uwierzyć, iż wyroKinga spojrzała w jego oczy i nagle zrozumiała, iż to właśnie tu, w tym zapomnianym miejscu, odnajdzie siebie i prawdziwe szczęście.