Stanisław z Haliną przeżyli razem dwadzieścia dwa lata. Namiętności przygasły, a ich związek stał się spokojny i pełny przywiązania. Córka studiowała na drugim roku medycyny, poszła w ślady rodziców. Jakżeby inaczej, skoro od dziecka słyszała tylko o chorobach, lekach i skargach pacjentów. Już jako mała dziewczynka uwielbiała przeglądać atlasy anatomiczne.
Poznali się na praktykach w szpitalu. Stanisław pomógł jej pierwszy raz zbadać pacjenta, młodego mężczyznę, który bezczelnie podrywał Halinę. Dwa lata później, tuż przed egzaminami państwowymi, wzięli ślub.
Po studiach zatrudnili się w tym samym szpitalu. Halina w kardiologii, Stanisław został chirurgiem ortopedą. Tego dnia rzadko się zdarzało, iż ich zmiany kończyły się jednocześnie i mogli wrócić razem do domu.
— Wstąpimy do sklepu? Nie mamy warzyw na sałatkę.
— Może odpuścimy ten sałatkowy obowiązek? Jeden dzień bez warzyw — powiedział Stanisław, zręcznie manewrując samochodem po zatłoczonych ulicach Krakowa.
— Dobrze, ale jutro i tak będziemy musieli kupić. Wysadź mnie przed sklepem, sam jedź do domu — zaproponowała Halina.
— A potem będziesz dźwigać ciężkie torby, a ja będę się czuł winny. Chodźmy razem.
Stanisław popychał wózek między półkami, a Halina wkładała do niego produkty.
— Miałem rację — mruknął, widząc wózek wypchany po brzegi.
— Ale za to przez tydzień nie trzeba będzie chodzić na zakupy. — Halina cmoknęła w powietrze, spoglądając na męża figlarnie. — Ojej, zapomniałam chleba! — rzuciła i pobiegła między regały.
Stanisław westchnął i zaczął wykładać zakupy na taśmę. Miejsca było mało, i paczka makaronu spadła na produkty osoby przed nim.
Kobieta stojąca przed nim obrzuciła go pełnym wyrzutu spojrzeniem. Stanisław przeprosił, podniósł paczkę i trzymał ją w rękach, nie wiedząc, gdzie ją odłożyć.
Wtedy kobieta odwróciła się i wpatrywała się w niego uporczywie. Prawie tak samo wysoka jak on, z brązowymi oczami i smutno opadającymi kącikami ust. Rozjaśnione włosy z ciemnymi odrostami zebrane niedbale w kucyk. Brązowy płaszcz zwisał luźno na jej wąskich ramionach.
Stanisław uśmiechnął się przepraszająco i odwrócił, szukając wzrokiem Haliny. „Gdzie ona się podziała? Nie zdziwię się, jeżeli wróci z czymś więcej niż tylko chlebem.” Znów spojrzał na kobietę. „Czemu się tak na mnie gapi? Moja pacjentka? Nie pamiętam.”
— Stasiu, to ty? — nagle zapytała, a w jej oczach błysnęła radość.
— Znamy się? Byłaś moją pacjentką? Przepraszam, nie pamiętam… — bąknął.
— Więc jednak zostałeś lekarzem, jak marzyłeś? — spytała. — Jestem Ola. Olga Kowalska. — I nagle, jakby zgasła, spojrzenie znów stało się puste.
Stanisław przyjrzał się uważniej. Tak, gdy wymieniła nazwisko, coś mu zaświtało w pamięci… Ola… Olga…
— Kowalska?! — w końcu przypomniał sobie boisko za szkołą, dziewczynę biegnącą przed nim. Rozpuszczone ciemne włosy falowały na wietrze. A on wtedy ledwo łapał oddech, zauroczony jej widokiem, i nigdy nie mógł jej dogonić…
— Bardzo się zmieniłam? — zapytała smutno kobieta, która w ogóle nie przypominała tej dawnej Olgi. — A ty… wyładniałeś, choćby lepiej niż wtedy.
Nadeszła Halina i spojrzała na nich z zaciekawieniem. Stanisław tak się zagubił, iż choćby nie zwrócił uwagi na dodatkowe rzeczy, które przyniosła. Zupełnie nie po nim. Halina szukała miejsca na półkach, gdy taśma ruszyła.
Stanisław ocknął się pierwszy.
— To moja dawna koleżanka z klasy, Olga Kowalska. A to moja żona Halina.
Halina spojrzała na Olgę, ale ta niegrzecznie odwróciła się w stronę kasy. Gdy zapłaciła, wzięła torbę i odeszła, zatrzymując się przy drzwiach.
„Czyżby na mnie czekała? Brakowało tylko, by teraz zaczęła narzekać na zdrowie.” Ludzie często tak robili, gdy dowiadywali się, iż jest lekarzem.
— Stasiu, masz kartę? — wyrwała go z zamyślenia Halina.
Stanisław zapłacił, wziął ciężkie torby i ruszył do wyjścia. Olga uprzejmie otworzyła przed nim drzwi. „Niedorzeczna sytuacja. Po co to robi?” — pomyślał, czując zakłopotanie.
Wyszli przed sklep.
— Gdzie mieszkasz? — Olga zwróciła się do Stanisława, ignorując Halinę. — W mieszkaniu twoich rodziców?
— Nie, w sąsiednim bloku. Kupiliśmy specjalnie niedaleko, żeby móc ich częściej odwiedzać. A ty?
— Ja… — machnęła ręką w niewyraźnym kierunku. Rozmowa nie kleiła się. — Cieszę się, iż cię spotkałam. Mogę już iść? — Spojrzała na niego, jakby czekała na pozwolenie.
Ale on milczał. Olga odwróciła się i odeszła.
— Była w tobie zakochana? — spytała Halina, gdy wsiadali do samochodu. — Nigdy mi nie mówiłeś.
— Nie. To ja byłem w niej zakochany — przyznał się Stanisław. — Ale wybrała gwiazdę szkolnej drużyny piłkarskiej, Krzysia Nowaka.
— Chyba żałuje tej decyzji. Trochę jestem zazdrosna — powiedziała półżartem Halina.
— Daj spokój. Nie ma znaczenia, czy żałuje. Ja nie żałuję.
Temat zamknęli. Tej nocy Stanisław długo nie mógł zasnąć. Przypominał sobie beztroską młodość, siebie — tego zakochanego chłopca, który cierpiał z powodu nieodwzajemnionego uczucia i niemal oblał maturę.
„Zmieniła się. Wszyscy jesteśmy w tym samym wieku. Halinie nikt nie daje jej lat. Może życie z Krzysiem nie było łatwe. Sama sobie wybrała. Gadali, iż Krzyś trafi do reprezentacji. A ja byłem tylko kujonem…”
Zasnął nad ranem. Kiedy wstał, Haliny już nie było, a na stole leżały kanapki i zimna kawa.
Stanisław wziął prysznic, powoli zjadł śniadanie i pojechał do pracy. Na światłach rozpoznał brązowy płaszcz Olgi na przystanku.
„Przejechać obojętnie? Nie zauważyć?” — pomyślał. Ale Olga już dostrzegła jego samochód i machała ręką. Zatrzymał sięStanisław zatrzymał samochód, choć wiedział, iż ta krótka rozmowa na deszczowym przystanku zmieni coś na zawsze, ale postanowił, iż jego rodzina jest ważniejsza niż dawne wspomnienia, i od tej chwili skupił się tylko na teraźniejszości.