— Nie trzeba, — niespodziewanie powiedziała Weronika. — Wiesz co, weź dom po prostu tak. A ja wezmę działkę. choćby jeżeli jest tańsza.
— Pani Marianno, czy na pewno pani uważnie przeczytała? Może między wierszami coś jest? — głos Weroniki drżał ze wzruszenia.
— Czytałam, czytałam! Proszę, niech pani sam spojrzy! — notariuszka podsunęła dokument przez biurko. — Tu tylko standardowa formuła: „Niniejszym odwołuję wszystkie wcześniejsze testamenty”. I tyle. Nic więcej.
Anna siedziała jak rażona piorunem, kręciła w dłoniach okulary, raz zakładając, raz zdejmując je. Weronika nerwowo bawiła się zamkiem torebki, a najmłodszy z trójki dzieci zmarłej Krystyny Szymańskiej, Jakub, milczał, wpatrzony w jeden punkt.
— Ale jak to? — w końcu wykrztusiła Anna. — Mama mówiła, iż wszystko załatwiła, iż dom i działkę podzieliła między nas. Pamiętasz, Weronika, jak tłumaczyła to w zeszłym roku?
— Pamiętam, jak najbardziej! — załamała ręce Weronika. — Mówiła, iż ty, Aniu, dostaniesz dom, bo masz dzieci, a ja działkę, bo tam spędzam całe lato. A Kubie zostawi pieniądze na koncie, bo mieszka w Gdańsku, nieruchomości tu mu niepotrzebne.
Jakub podniósł głowę, spojrzał na siostry.
— Myślałem, iż mama tylko tak gadała. Wiecie, jak lubiła planować, gdybać. Nigdy nie sądziłem, iż napisała testament na serio.
Pani Marianna delikatnie odkaszlnęła.
— Rozumiecie, Krystyna Szymańska rzeczywiście sporządziła testament. Ale to było dawno, z dziesięć lat temu. Potem najwyraźniej zmieniła zdanie i napisała nowy, który unieważnia poprzednie. Tylko iż nie zdążyła w nim rozporządzić majątkiem. Niestety, takie sytuacje się zdarzają.
Anna wstała, przeszła się po gabinecie. Miała czterdzieści trzy lata, pracowała jako nauczycielka w miejscowej szkole, sama wychowywała dwójkę dzieci po rozwodzie. Stary dom matki był dla niej ostatnią nadzieją na własne mieszkanie.
— Więc teraz dzielimy wszystko po równo? Na troje? — spytała, ledwo powstrzymując łzy.
— Właśnie tak. Dom, działka, oszczędności w banku — wszystko w równych częściach.
Weronika prychnęła.
— No to świetnie! A Ania już się krzywiła, myśląc, iż wszystko jej się należy. A ja co, działkowe sześć arów warte mojej emerytury?
— Weronika! — oburzyła się Anna. — Co ma piernik do wiatraka? Przecież pamiętasz, co mama chciała!
— Pamiętam, pamiętam! Tylko chcieć to mało, trzeba było jeszcze dobrze wszystko spisać. A nasza mamusia, niech jej ziemia lekką będzie, zawsze wszystko zostawiała na ostatnią chwilę.
Jakub wstał, zapiął kurtkę.
— Dość już kłótni. Rozważymy to w domu spokojnie. Pani Marianno, kiedy mamy przyjść?
— Za tydzień. Przygotuję dokumenty do podziału majątku. Tylko najpierw dogadajcie się między sobą, kto co bierze. A jeżeli się nie dogadacie, i tak będziecie dzielić przez sąd.
Na zewnątrz padał przykry październikowy deszcz. Anna narzuciła kaptur, Weronika rozłożyła parasol. Jakub zapalił papierosa, coś mamrocząc pod nosem.
— Może wstąpimy do kawiarni? Trzeba porozmawiać — zaproponowała Anna.
— Nie mam ochoty z tobą gadać — odcięła Weronika. — Od razu widać, jak jesteś wkurzona, iż nie dostaniesz wszystkiego. A mama urodziła nas troje, nie tylko ciebie.
— Weronika, no co ty się złościsz? Nie moja wina, iż testament taki dziwny.
— Nie dziwny, tylko sprawiedliwy! — Weronika zamknęła parasol z taką siłą, iż rozprysnęły się krople wody.
Jakub zgasił papierosa o mokrą ławkę.
— Dziewczyny, dość już! Na ulicy deszcz, ludzie się gap