**Dziennik, 15 października**
Nie trzeba, powiedziała nagle Weronika. Wiesz co, weź ten dom po prostu tak. A ja wezmę ten domek letniskowy. choćby jeżeli jest tańszy.
Pani Marianno, czy na pewno dokładnie pani czytała? Może między sekcjami coś jest napisane? głos Weroniki drżał z podniecenia.
Czytałam, czytałam! Proszę, niech państwo sami zobaczą! notariuszka podłożyła dokument przez biurko. Tu jest tylko standardowa formuła: Niniejszym odwołuję wszystkie wcześniej sporządzone przeze mnie testamenty. I tyle. Nic więcej.
Anna siedziała jak rażona piorunem, kręciła w palcach okulki, raz je zakładając, raz zdejmując. Weronika nerwowo bawiła się rączką torebki, a najmłodszy z rodzeństwa, Krzysztof, tylko wpatrywał się w jeden punkt.
Jak to możliwe? w końcu wykrztusiła Anna. Mama mówiła przecież, iż wszystko załatwiła, iż dom i domek podzieliła między nas. Pamiętasz, Weronika, jak tłumaczyła nam to zeszłego lata?
Pamiętam, aż za dobrze! klasnęła w dłonie Weronika. Mówiła, iż tobie, Aniu, dom się należy, bo masz dzieci, a mnie domek, bo tam całe lato spędzam. A Krzysiowi zostawiła pieniądze na koncie, bo on w Gdańsku mieszka, nieruchomości tutaj mu niepotrzebne.
Krzysztof podniósł wzrok, spojrzał na siostry.
A ja myślałem, iż mama tak tylko gadała. Przecież znacie ją uwielbiała planować, rozważać. Nigdy nie przypuszczałem, iż naprawdę sporządziła testament.
Pani Mariana delikatnie zakaszlała.
Rozumiem, iż Katarzyna rzeczywiście sporządziła testament. Ale to było dawno, jakieś dziesięć lat temu. Później najwyraźniej zmieniła zdanie i napisała nowy, który unieważnia wszystkie poprzednie. Tylko iż nie zdążyła w nim rozporządzić majątkiem. To się niestety zdarza.
Anna wstała, przeszła się po gabinecie. Miała czterdzieści trzy lata, pracowała jako nauczycielka w miejscowej szkole, wychowywała samotnie dwoje dzieci po rozwodzie. Stary dom matki był jej ostatnią nadzieją na własne mieszkanie.
Więc teraz wszystko dzielimy po prawie? Po równo między troje? zapytała, ledwo powstrzymując łzy.
Właśnie tak. Dom, domek, oszczędności w banku wszystko w równych częściach.
Weronika prychnęła.
No i dobrze! A to Ania już minę skrzywiła, myślała, iż wszystko jej się należy. A co ja? Czy te sześćset metrów działki warte są mojej emerytury?
Weronika! oburzyła się Anna. Co ma piernik do wiatraka? Przecież doskonale pamiętasz, co mama chciała!
Pamiętam, pamiętam! Tylko chcieć to za mało, trzeba było jeszcze to dobrze spisać. A nasza mamusia, niech jej ziemia lekką będzie, zawsze lubiła wszystko zostawiać na ostatnią chwilę.
Krzysztof wstał, zapiął kurtkę.
Dobrze, przestańcie się kłócić. Rozstrzygniemy to spokojnie w domu. Pani Marianno, kiedy mamy przyjść ponownie?
Za tydzień. Przygotuję dokumenty do podziału majątku. Tylko najpierw musicie się między sobą dogadać, kto co bierze. A jeżeli się nie uda, sąd i tak to rozstrzygnie.
Na dworze mżył październikowy deszcz. Anna narzuciła kaptur, Weronika rozłożyła parasol. Krzysztof zapalił papierosa, coś mrucząc pod nosem.
Może wstąpimy do kawiarni? Musimy porozmawiać zaproponowała Anna.
Nie mam ochoty z tobą rozmawiać odcięła Weronika. Od razu widać, jak cię boli, iż nie dostaniesz wszystkiego. A przecież mama urodziła nas troje, nie tylko ciebie.
Weronika, po co się złościsz? Nie moja wina, iż testament taki dziwny.
Nie dziwny, tylko sprawiedliwy! Weronika zamknęła parasol z taką siłą, iż krople rozprysły się na wszystkie strony.
Krzysztof zgasił papierosa o mokrą ławkę.
Dziewczyny, już przestańcie! Na dworze deszcz, ludzie się na nas patrzą. Chodźmy do Ani, napijemy się herbaty, spokojnie wszystko omówimy.
Do domu Anny było z piętnaście minut spaceru. Szli w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach. Dom Katarzyny stał na cichej uliczce, podniszczony, ale solidny. Okna zabite deskami, brama zamknięta na kłódkę.
Kto ma klucze? zapytał Krzysztof.
Ja Anna wyjęła wiązkę z kieszeni. Wzięłam je po pogrzebie, myślałam, iż będę tu sprzątać.
Weszli na podwórko. Wszędzie rosły chwasty, jabłonie nieprzycięte, szklarnia pochylona. Anna otworzyła drzwi, powiało stęchlizną i wilgocią.
Och, mamo szepnęła Weronika. Jak tu wszystko zaniedbane.
Przeszli do salonu. Stare meble, pianino, przy którym wszyscy troje uczyli się grać, kredens z kryształowymi szklankami. Na ścianach zdjęcia: ślub rodziców, dzieci w szkolnych mundurkach, wnuki.
Anna nastawiła czajnik, wyjęła z szafki ciastka. Usiedli przy okrągłym stole, przy którym kiedyś zbierała się cała rodzina.
Pamiętacie, jak mama zmuszała nas tu do odrabiania lekcji? cicho powiedziała Weronika. A my tylko kombinowaliśmy, jak uciec na podwórko.
A pamiętasz, Krzysiu, jak w siódmej klasie dostałeś pałę z matmy uśmiechnęła się Anna. Mama groziła pasem, a potem sama usiadła i całą noc z tobą zadania rozwiązywała.
Krzysztof skinął głową.
Była surowa, ale sprawiedliwa. Nigdy nikogo nie faworyzowała.
Weronika mieszała cukier w szklance.
Sprawiedliwa, mówisz? To dlaczego chciała napisać testament na twoją korzyść? Mnie domek, tobie pieniądze, a Ani dom. Dom to najcenniejsze!
Weronika, co ma sprawiedliwość do rzeczy? westchnęła Anna. Mama myślała o tym, komu co bardziej potrzebne. Ja mam dzieci, wynajmuję mieszkanie dom byłby dla mnie zbawieniem. Ty masz własne mieszkanie, ale uwielbiasz domek. A Krzysiek w Gdańsku mieszka, jemu gotówka bardziej się przyda.
Łatwo mówić, kiedy tobie więcej przypada!
Krzysztof uderzył pięścią w stół.
Dość! Weronika, słyszysz siebie? Mama