Nie takim księciem się okazał…
Jagoda poznała Bartosza, gdy ten właśnie wrócił z wojska. Chłopak wyglądał, jakby zszedł z okładki kolorowego magazynu — wysoki, umięśniony, z hipnotyzującym spojrzeniem zielonych oczu i czarnymi, kręconymi włosami. Przy nim Jagoda wydawała się zwyczajna, choć urocza: jasne włosy, smukła sylwetka, słodki uśmiech. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście — spośród całego towarzystwa wybrał właśnie ją.
— Co on w tobie znalazł? — szeptały koleżanki. — Tacy przystojniacy nigdy nie zostają na długo. Pobawi się i adieu.
Ale Jagoda tylko się uśmiechała — wierzyła w ich miłość. Razem chodzili do kina, na tańce, spotykali się z przyjaciółmi. Bartosz nie zasypywał jej komplementami, ale był blisko, a od jego dotyku czuła, jak kręci się jej w głowie. Gdy pierwszy raz przyprowadziła go do domu, matka — Grażyna Stanisławówna — zmarszczyła brwi. Później, zostawszy sam na sam z córką, powiedziała cicho:
— Piękny mąż to cudzy mąż, córeczko. Tacy rzadko bywają wierni. Nie śpiesz się z weselem, sprawdź go. Zbyt on… wystawkowy.
Jagoda się obraziła. Wierzyła w uczucia Bartosza, nie chciała słuchać wątpliwości. Ale matka i tak zasiała w niej ziarno niepokoju.
Z czas Bartosz zaczął się zmieniać. Najpierw siłownia, potem basen, w końcu nowe towarzystwo. Jagoda, by być blisko, też zapisała się na treningi, ale czuła się niepewnie wśród lśniących, umięśnionych kobiet. Bartosz coraz częściej zerkał w ich stronę, a Jagoda wychodziła wcześniej, ukrywając łzy.
— Z ciebie tylko szkielet — zaśmiał się pewnego dnia, gdy po basenie się przeziębiła. — Lepiej zostań w domu z książkami.
Słowa zabolały, a Jagoda przypomniała sobie słowa matki. Już czuła, iż Bartosz ostyga. Coraz częściej znikał sam, nie dzwonił, nie zapraszał, nie tłumaczył się. Aż pewnego dnia — po prostu przepadł. Nie odbierał telefonów.
— Nie dzwoni? — spytała matka.
— Nie… — szepnęła Jagoda, odwracając twarz do ściany.
— Wstawaj! Do fryzjera marsz! — rozkazała Grażyna Stanisławówna. — Nowa fryzura to pierwszy krok do nowego życia. Potem uszyjemy sukienkę, jesteś zdolna.
Kupiły materiał, Jagoda szkicowała fasony, próbując się rozerwać. Plotki o nowych podbojach Bartosza do niej docierały, ale się trzymała. Gdy po kilku tygodniach pojawiła się na zabawie — przemieniona, lżejsza, promienna — wszyscy się oglądali. Zauważono ją.
Jeden chłopak, Krzysztof, skromny i niepozorny, zaczął się o nią starać. Nie przystojniak, ale jego oczy patrzyły tylko na Jagodę — ciepło i szczerze. Po miesiącu oświadczył się.
— To się nazywa facet! — powiedziała matka. — Zakochał się, to się żeni. A ty?
— Zgadzam się — cicho odparła Jagoda.
— Kochasz go?
— A jak nie kochać? Jest dobry, pracowity, wierny. Ja mu jestem potrzebna — tylko ja.
Wesele było ciepłe, pełne serca. Jagoda i Krzysztof zaczęli od zera: pierwszy stołek, pierwszy talerz. Po roku urodziła się córeczka, po kolejnych trzech — syn. Rodzina, troska, szczęście.
O Bartoszu już nie myślała. Co najwyżej słyszała w rozmowach, iż porzucił żonę, uciekł do kochanki, znów hula. Jagoda tylko się uśmiechała:
— Jaki on był mój? Taki… młodzieńczy epizod. Niech będzie szczęśliwy, jeżeli potrafi.
A w domu czekali na nią dzieci i mąż. I mama — mądra, dobra, najbliższa. Ta, która kiedyś uchroniła ją od prawdziwej biedy. Ta, dzięki której Jagoda znalazła swoje ciche, prawdziwe szczęście.
Mamo… zostań przy mnie dłużej. Bez ciebie — nie tak jasno.