Nie takim księciem on się okazał…
Kasia poznała Marcina, gdy ten właśnie wrócił z wojska. Chłopak wyglądał, jakby zszedł z okładki modnego czasopisma — wysoki, umięśniony, z hipnotyzującym spojrzeniem zielonych oczu i ciemnymi, falującymi włosami. Przy nim Kasia wydawała się zwykła, choć była urocza: jasne włosy, smukła sylwetka, uśmiech, który rozjaśniał pokój. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście — spośród całej paczki wybrał właśnie ją.
— Co on w tobie znalazł? — szeptały koleżanki. — Takie przystojniaki nigdy nie zostają długo. Pobawią się i do widzenia.
Ale Kasia tylko uśmiechała się tajemniczo — wierzyła w ich miłość. Razem chodzili do kina, na potańcówki, spotykali się z przyjaciółmi. Marcin nie zasypywał jej komplementami, ale był blisko, a od jego dotyku miała zawroty głowy. Gdy pierwszy raz przyprowadziła go do domu, matka — Halina Stanisławówna — zmarszczyła brwi. Później, pozostawszy sam na sam z córką, powiedziała cicho:
— Piękny mąż to cudzy mąż, córeczko. Tacy rzadko są wierni. Poczekaj z ślubem, sprawdź go. Zbyt on… wystawowy.
Kasia się obraziła. Wierzyła w uczucia Marcina, nie chciała słuchać wątpliwości. Ale matka i tak zasiała w niej ziarno niepokoju.
Z czasem Marcin zaczął się zmieniać. Najpierw siłownia, potem basen, w końcu nowe towarzystwo. Kasia, by być blisko, też zapisała się na treningi, ale czuła się niepewnie wśród pewnych siebie, umięśnionych dziewczyn. Marcin z zaciekawieniem spoglądał w ich stronę, a ona coraz częściej wracała wcześniej do domu, ukrywając łzy.
— Ale z ciebie chuchro — zaśmiał się raz, gdy przeziębiła się po basenie. — Lepiej zostań w domu z książkami.
Słowa zabolały, a Kasia przypomniała sobie słowa matki. Już wiedziała — Marcin ostygł. Coraz częściej wychodził sam, nie dzwoniąc, nie zapraszając, nie tłumacząc. Aż w końcu… zniknął. Przestał odbierać telefony.
— Nie dzwoni? — spytała matka.
— Nie… — szepnęła Kasia, odwracając twarz do ściany.
— Wstawaj! Do fryzjera marsz! — rozkazała Halina Stanisława. — Nowa fryzura to pierwszy krok do nowego życia. Potem uszyjemy sukienkę, jesteś przecież zdolna.
Kupiły materiał, Kasia szkicowała fasony, starając się oderwać myśli. Plotki o nowych kobietach Marcina do niej docierały, ale trzymała się. Gdy po kilku tygodniach pojawiła się na zabawie — w nowej fryzurze, z lekką, zgrabną figurą, promieniejąca — wszyscy się oglądali. Zauważyli ją.
Jeden chłopak, Tomek, skromny i nie rzucający się w oczy, zaczął się nią opiekować. Nie był przystojniakiem, ale jego oczy patrzyły tylko na Kasię — ciepło i szczerze. Po miesiącu oświadczył się.
— To jest facet! — powiedziała matka. — Zakochał się, to bierze ślub. A ty?
— Zgadzam się — odparła cicho Kasia.
— Kochasz go?
— Jak nie kochać? Jest dobry, pracowity, wierny. Potrzebuje tylko mnie.
Wesele było ciepłe, pełne serdeczności. Kasia i Tomek zaczęli od zera: pierwszy stolik, pierwszy talerz. Po roku urodziła się córeczka, a trzy lata później syn. Rodzina, troska, szczęście.
O Marcinie już nie myślała. Czasem tylko słyszała w rozmowach, iż zostawił żonę, uciekł z kochanką, znowu hula. Kasia tylko się uśmiechała:
— Czy on kiedykolwiek był mój? To tylko epizod z młodości. Niech będzie szczęśliwy, jeżeli potrafi.
A w domu czekali na nią dzieci i mąż. I mama — mądra, dobra, najbliższa. Ta, która kiedyś uchroniła ją przed prawdziwym nieszczęściem. Ta, dzięki której Kasia znalazła swoje ciche, prawdziwe szczęście.
Mamo… zostań jeszcze trochę. Bez ciebie świat jest mniej jasny.