Nie jak w serialu, ale podobnie
Władzia uwielbiała seriale i marzyła, by jej życie było tak idealne, jak na ekranie. ale to były tylko marzenia, a rzeczywistość okazywała się znacznie prostsza i bardziej szara. Życie płynęło spokojnie, bez niespodzianek.
Wyszła za mąż za Janka, sądząc, iż to miłość. Janek jednak od dzieciństwa był niestały, a małżeństwo tego nie zmieniło. Sprowadził żonę do swojego małego domku, a po trzech latach wspólnego życia oznajmił:
Wyjeżdżam do miasta, żyj sobie jak chcesz. Dusi mnie ta wieś, moja dusza pragnie czegoś więcej.
Janku, co ci się stało? Przecież wszystko było w porządku próbowała go powstrzymać, nic nie rozumiejąc.
Tobie było w porządku, mnie nie.
Wziął paszport i skromny dobytek, który zmieścił się w starą torbę, i wyszedł. Plotki rozniosły się po wsi jak błyskawica. Kobiety szeptały na każdym rogu:
Janek rzucił Władzię i uciekł do miasta, pewnie ma tam jakąś zalotnicę.
Władzia znosiła to w milczeniu, nie płakała, nie narzekała. Została w domu Janka, bo nie miała dokąd iść. U rodziców mieszkał brat z liczną rodziną, a dla niej nie było tam miejsca. Dzieci też nie miała.
Pewnie Bóg uznał, iż z Janka żaden ojciec, więc mi nie dał myślała, patrząc na wiejskie dzieci.
Każdego wieczora, po skończonych obowiązkach, siadała przed telewizorem i oglądała seriale pełne namiętności i zdrad. Przeżywała je, jakby to była jej historia. Potem długo nie mogła zasnąć.
Rankiem karmiła świnię, gęsi, kury i młodego byczka Brysia, którego wiązała za ogrodem, bo nie puszczała go z innym bydłem.
Władzia! zawołała sąsiadka. Twój Bryś się zerwał, biega po wsi!
Ojej, gdzie? wybiegła na podwórze i zobaczyła, jak byczek uderza rogami w płot, próbując wyrwać deski.
Brysiu, Brysiu łagodnie wołała, podsuwając mu chleb, ale on tylko potrząsał głową. Żebyś ty przepadł! krzyknęła w przypływie złości, a byczek, jakby urażony, rzucił się w bok, płosząc stado sąsiadki.
Nie wiadomo, jak długo biegałaby za nim, gdyby nie traktorzysta Tadeusz. Zręcznie złapał za sznur, przyciągnął Brysia i mocno przywiązał. Władzia patrzyła na jego silne dłonie i muskularne ramiona widoczne przez brudną koszulę. Nagle poczuła pragnienie, by te ręce ją objęły.
Ale natychmiast otrząsnęła się z tych myśli:
Co mi się stało? Jak kotka, co się łasi o ludzkie nogi.
Zawstydziła się swoich uczuć.
To jakieś nawiedzenie. Nigdy tak o Tadeuszu nie myślałam. Rudawy, wiecznie się śmieje, lubi dokuczać. A w dodatku mieszka z tą potężną Haliną odwróciła wzrok i odeszła.
Rozwiodła się szybko, gdy Janek uciekł do miasta. Mieli się zalotnicy, choćby propozycje małżeństwa, ale żaden jej nie odpowiadał. Więc żyła sama, niewysłuchana, niedokochana.
Tadeusz wycierał ręce o trawę, a ona powiedziała:
Chodź, umyjesz ręce w domu. Poszedł za nią bez słowa, a ona czuła jego gorące spojrzenie plecami.
Zauważyła, iż patrzy na nią inaczej, i zdziwiła się.
Co on takiego ma w głowie? myślała, ale Tadeusz tylko umył ręce pod kranem, wytarł je w ręcznik i wyszedł, rzucając jej jeszcze jedno znaczące spojrzenie.
Odtąd oboje czuli, iż między nimi zawiązała się niewidzialna nić. Gdy Tadeusz przechodził obok, Władzia rumieniła się. A on zaczął każdego ranka chodzić koło jej domu, choć wcześniej takiej drogi nie obierał.
Władzia wstawała wcześnie, by pielić grządki tłumaczyła sobie, iż to przez poranną świeżość. Ale wiedziała, iż chce spotkać Tadeusza idącego do pracy. Ich spojrzenia spotykały się, a w jego oczach widziała prawdziwe zainteresowanie, może choćby uczucie.
Odpędzała te myśli, bo bała się Haliny.
Jak tylko mnie zobaczy, już po mnie myślała. Oszpeci mnie przed całą wsią.
Ale Tadeusz wciąż przechodził, patrzył, a ona odpowiadała półuśmiechem. Czuła, iż ich historia przypomina serial i nie wiedziała, jak się skończy, bo seriale nie mają końca.
Pewnego dnia zamiotła podwórze i usłyszała:
Witaj, Władziu. To głos Janka.
Odwróciła się gwałtownie. Stał przed nią z tą samą bezczelną miną, która kiedyś wzruszała jej serce.
Wróciłem Przyjmiesz mnie z powrotem?
Dlaczego? Miasto ci się znudziło?
Tym razem serce nie zabiło mocniej. Zrozumiała nie było miłości, a jeżeli była, to dawno umarła. Drzwi zamknęły się na zawsze, gdy Janek wyjechał, nie prosząc jej ze sobą.
Wrócił do swojego domu, a Władzia nie miała wyboru musiała go wpuścić. Na noc zamykała drzwi i przesuwała ciężką szafę, by znów nie próbował wejść. Były mąż spał w drugiej izbie, a ona wchodziła i wychodziła przez okno.
Tadeusz widział to i wściekał się w duchu.
Skoro wychodzi przez okno, to znaczy, iż go nie przyjęła.
Następnego ranka, gdy Władzia wyłaziła, poczuła pod nogami schodki.
Kto to zrobił? zdziwiła się. Na pewno nie Janek, on tylko pije z kumplami.
To Tadeusz znów coś uknuł. Z Haliną nie był żonaty zamieszkali razem, gdy po pijanemu wpadł w jej sidła. Dziewczyna miała córkę z poprzedniego związku, ale Tadeusz traktował ją dobrze.
Zima minęła. Janek, gdy skończyły mu się pieniądze, znów wyjechał. Tymczasem Halina zachorowała. Matka zabrała wnuczkę, a Tadeusz opiekował się nią, aż trafiła do szpitala, gdzie zmarła.
Pogrzeb odbył się uroczyście wszyscy dobrze mówili o Halinie.
Wysoka była, ale dobroduszna mówiła staruszka Genowefa. Z nikim nie kłóciła.
Tadeusz został sam. Rankami Władzia widywała go, jak odgarnia śnieg przed jej domem. Patrzył w okna, a ona uśmiechała się w duchu.
PewZaczęli nowe życie razem, ucząc się, iż szczęście nie przychodzi jak w serialu, ale czasem wystarczy wyciągnąć rękę i złapać je, gdy samo puka do drzwi.