Dziś w moim dzienniku chcę opowiedzieć o czymś, czego nigdy się nie spodziewałem – iż córka mojego męża z pierwszego małżeństwa stanie mi się naprawdę bliska.
Gdy pierwszy raz usłyszałem o ich rozwodzie, pomyślałem – typowa sprawa, charakterów nie dopasowali. Ale im więcej dowiadywałem się o przeszłości Krzysztofa, tym bardziej zdumiewało mnie, jak zniósł to, przez co przeszedł. Jego pierwsza żona, Bożena, kompletnie nie radziła sobie z domem. Nie gotowała, nie sprzątała, interesowała się tylko telefonem i paznokciami. Ratowały ich tylko mrożone pierogi z Biedronki i rzadkie zamówienia z restauracji. W końcu Krzysztof się poddał i sam zaczął gotować po pracy. A potem wprowadziła się teściowa – i wszystko się rozpadło. Rodzina pękła.
Poznaliśmy się z Krzysztofem, gdy już od roku mieszkał sam, a jego mała Hania skończyła sześć lat. Strasznie się wtedy martwił – jak to między nami wyjdzie? A ja od początku wiedziałem – jeżeli chcemy być razem, muszę zaakceptować i jego przeszłość, i Hanię. Najpierw razem wybieraliśmy dla niej prezenty, rozmawialiśmy o niej. Poznaliśmy się dopiero po naszym ślubie, ale od razu pokochałem tę dziewczynkę. Wesoła, pełna życia, z jasnymi oczami – od razu zdobyła moje serce.
Jej pierwsze urodziny świętowaliśmy razem. Potem przyszły wakacje, spacery, parki, wspólne filmy… Hania zaczęła spędzać z nami prawie każdą wolną chwilę. Jej mama nie protestowała – pracowała dużo, była zmęczona, a babcia coraz częściej przejmowała władzę w domu. I ja to rozumiałem – może choćby lepiej. Z Krzysztofem zaczęliśmy planować przyszłość, biorąc pod uwagę, iż Hania jest teraz częścią naszej rodziny.
Ale po kilku miesiącach ta sielanka się skończyła. Zauważyłem, iż Hania w ogóle nie jest przyzwyczajona do domowych obowiązków. Ani talerza po sobie nie zmyje, ani sobie czegoś nie przygotuje. choćby nie wiedziała, jak włączyć czajnik. Cierpliwie to znosiłem. Nie chciałem psuć relacji. Krzysztof, widząc moje zmęczenie, sam zaczął gotować, nakrywał do stołu. Ale wiedziałem – tak dalej być nie może. Nie wychowamy dorosłego człowieka, jeżeli będziemy wszystko robić za nią.
Pewnego dnia moja cierpliwość pękła. Po obiedzie poprosiłem Hanię, żeby umyła swój talerz. Spojrzała na mnie jakbym kazał jej wejść na Rysy. Wtedy wybuchnąłem. Powiedziałem jej wszystko – ostro, bez ogródek. Po paru godzinach zrozumiałem, iż przesadziłem. Porozmawialiśmy szczerze, przeprosiłem. I wtedy coś się między nami zmieniło. Hania pierwszy raz spojrzała na mnie nie jak na obcego wujka, ale jak na kogoś, komu naprawdę na niej zależy.
Minęło trochę czasu i stało się coś, co było dla nas punktem zwrotnym. Wyszedłem załatwić sprawy, Krzysztof był w pracy. Hania została sama i postanowiła nas zaskoczyć – upiec kurczaka. Nie było całego, więc wzięła piersi. Wsypała tam całą sól, jaką znalazła w domu. Gdy wróciłem, kuchnia była w chaosie, a jedzenie – surowe i niejadalne. Wpadłem w złość. Nakrzyczałem, kazałem jej iść po sól. Wróciła… z dziesięciokilogramowym workiem. Ta mała dziewczynka stała przede mną z tym ciężarem w rękach, a ja się rozpłakałem. Wtedy zrozumiałem – ona się stara. Stara się dla nas. Stara się być częścią naszej rodziny.
Od tamtej pory wziąłem Hanię pod swoje skrzydło. Zaczęliśmy razem uczyć się gotować. Pierwsze próby były nieporadne, ale teraz sama potrafi przygotować obiad. U siebie w domu dzieli kuchnię z babcią. Gotuje, sprząta, pomaga.
Niedawno nasz z Krzysztofem syn skończył roczek. I to właśnie Hania upiekła dla niego ciasteczka z jego imieniem. Przyniosła je, nieśmiało podając mi pudełko, a ja poczułem łzy w oczach. Nie ze wzruszenia – z dumy. Ze świadomości, iż to wszystko nie poszło na marne. Ta dziewczynka to nie tylko córka mojego męża z pierwszego małżeństwa. Stała się moja. Bliska. Częścią naszej nowej rodziny.
Wiem, iż na świecie jest wiele historii, w których macochowie i pasierbice nie potrafią się dogadać. Ale cieszę się, iż nasza jest inna. Tak, były błędy, były łzy. Ale teraz mamy zaufanie, szacunek i miłość. A czy potrzeba czegoś więcej do prawdziwej rodziny?