Pole pole! – wykrzyknął miejscowy dżentelmen, gdy przebiegłam przez ulice, ledwo uchodząc z życiem. Stał spokojnie w grupie towarzyszy, po drugiej stronie ulicy, w samym centrum Mombasy, z ogromnym uśmiechem na twarzy. Jak zawsze białe zęby wyróżniały się na pierwszym planie. Haraka haraka haina baraka! – dodał. Uśmiechnęłam się, otarłam pot z czoła (bo choćby minutowe podbiegnięcie przy 33 stopniach Celsjusza powoduje zadyszkę) i zaczęłam zastanawiać się nad znaczeniem tych słów.
Pole pole to w zasadzie kenijska filozofia życia, a przynajmniej tak mi się wydaje. Pole pole w języku suahili oznacza „powoli, powoli”. W Kenii, a w szczególności w Mombasie, naprawdę nie ma pośpiechu, żeby cokolwiek robić! choćby zwykłe przejście przez ulice w najbardziej ruchliwym miejscu, ma mieć w sobie spokój i grację.
Haraka haraka haina baraka oznacza natomiast „w pośpiechu nie ma błogosławieństwa i powiem wam, iż jest coś w tym.
Dlaczego w Europie mamy to nerwowe tempo? Nie potrafimy cieszyć się chwilą i przeskakujemy do następnej rzeczy, projektu, zadania? Styczeń to miesiąc w którym staramy się wprowadzić wszystkie noworoczne postanowienia, więc może zainspirujemy się trochę Kenią i pozwolimy sobie na większy spokój?
My mamy zegarki, Afrykańczycy mają czas
To zrelaksowane podejścia do czasu nie było początkowo dla mnie proste, ale po czterech latach mieszkania w Kenii zaczęłam go doceniać. Można tu toczyć wiele rozmów na ten temat, ponieważ termin ten używa się zarówno w sensie negatywnym, przypisując nonszalancki stosunek do czasu i punktualności jako główną przeszkodę dla wydajności i postępu, jak i z podziwem, bo nigdy nie widziałam bardziej szczęśliwszych ludzi niż tutaj, w Kenii (czy Afryce Wschodniej).
Najmocniej doświadczyłam tego w Ugandzie, która była moim pierwszym wyjazdem do Afryki. Spakowana i przygotowana pojechałam szyć upcyklingowe płaszcze przeciwdeszczowe z worków po cukrze i cemencie, które są nieprzemakalne. Uzbrojona w listę co i jak zrobić, by produkcja była bardziej ekonomiczna, zaczęłam działać od razu po przejeździe. Start? Poniedziałek, siódma rano… o dziewiątej nie było połowy uczestników. Po miesiącu nie udało mi się wprowadzić choćby połowy zmian, które tak dumnie zaplanowałam. Do Paryża (wtedy jeszcze pracowałam we Francji, był to 2018 rok) wróciłam z podkulonym ogonem. Myślałam, iż do Afryki nigdy nie wrócę, bo i po co? Nie wiedziałam wtedy, jak ignorancko podeszłam do sprawy. Nie zapoznałam się z lokalną kulturą i z góry założyłam, iż wiem lepiej. Minął rok, a potrzeba spróbowania raz jeszcze wróciła. Tym razem za cel obrałam stolicę Kenii, Nairobi. Po drodze zahaczyłam o małą wioskę Mipigi, na szczycie ugandyjskiej góry. Ku mojemu zdziwieniu, cała moja lista zadań była wprowadzona w życie! Początkowo nie potrafiłam w to uwierzyć, z czasem wyciągnęłam ogromną życiową lekcję – my w Europie wcale nie wiemy lepiej, a tempo w którym działamy, wcale nie jest zdrowe.
POLEPOLE NDIO MWENDO – „Powoli jest adekwatną drogą”
Dla Afrykanów czas, który płynie, gdy wszystko jest robione beztrosko, to zdrowo i dobrze spędzony czas, harmonizujący z istnieniem. Czas jest cennym towarem, który wszyscy posiadamy – choćby ci, którzy nie mają pieniędzy.
Dla wielu z nas w społeczeństwie zachodnim, ten stan błogości musi być zaplanowany. Doświadczamy go podczas zajęć jogi, medytacji. Mamy szczęście, jeżeli uda nam się wygospodarować choć godzinę dziennie, by się temu poświęcić. Tutaj, w Kenii, jest całkowicie odwrotnie.
Często odwiedzający mnie znajomi obserwują ludzi siedzących na ulicy, rozmawiających, czekających. Przychodzimy kilka godzin później, a oni wciąż tam są. Pytają mnie wtedy: „Czy oni się nie nudzą? Dlaczego nie pracują?” Kenijczycy cieszą się i delektują czasem, który mają przed sobą. Nie odczuwają niepokoju, by zrobić to czy tamto, dotrzymać tego czy tamtego terminu. To nie zegar rządzi dniem, ale relacje!
To takie proste i podstawowe w porównaniu do tego, co mamy w Europie. Kenijczycy mają to, czego naprawdę potrzebują. Nie gonią za nowym telewizorem czy samochodem. Często wystarczy im dach nad głową i dobry posiłek. Rodzina jest dla nich najważniejsza.
Tak, wiem, zdaję sobie sprawę, iż to, co piszę, brzmi utopijnie. Jednak celem tego artykułu jest skłonienie do refleksji i znalezienie balansu. Wyciągnięcie pozytywnych wniosków, które można wprowadzić do własnego życia.
Zatrzymanie się w czasie pozwala nam dostrzec piękno tego świata. Tworzy przestrzeń na odpoczynek, na powiedzenie „dzień dobry” komuś na ulicy. Na uśmiech, którego tak bardzo brakuje w Polsce.
Fot. Wojciech Grzędziński
Fot. Sewing Together