„Nie pozwolę, żeby moje wesele było pośmiewiskiem!” – wrzeszczała moja córka, kiedy błagałam, żeby zaprosiła babcię.
Moja córka, Zosia, ma 25 lat. Niedawno oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Przygotowania do ślubu wciągnęły nas w wiram: suknia już wybrana, menu ustalone, zaproszenia prawie wszystkie rozesłane. Ale jeden temat uderzył we mnie jak grom z jasnego nieba.
Moja mama, babcia Zosi, w tym roku skończyła 80 lat. Wiek odcisnął na niej swoje piętno: porusza się powoli, wzrok już nie ten, a wygląd… no cóż, zdradza jej lata. Siwe włosy spięte w kok, pomarszczona twarz i ulubiona bluzka w wyblakły wzór, którą nosi chyba od zawsze. Mama nie goni za modą i często powtarza:
– Po co mi nowe ciuchy? Ja już stara. Lepiej wam z Zosią pomogę finansowo.
Pewnego wieczoru omawiałyśmy z córką ostatnie szczegóły wesela. Zapytałam, czy wysłała zaproszenie babci. Zosia nagle się zmieszała, jej twarz wykrzywił grymas. Zaczęła coś mamrotać: iż babci będzie ciężko dojechać do sali w centrum Krakowa, iż długie siedzenie przy stole, iż dzień będzie intensywny. Ale ja wyczułam – nie o to chodzi.
– Zosia, o co naprawdę chodzi? – spytałam wprost.
I wtedy rzuciła słowa, które wbiły mi się w serce jak nóż:
– Mamo, nie chcę, żeby tam była. Wygląda… no wiesz, niepasująco. Moje koleżanki są stylowe, zadbane, z dobrych domów. Nie chcę, żeby ktoś wyśmiewał się z mojej babci.
Zamarłam jak rażona piorunem. Jak to? Moja córka, moja Zosia, którą wychowywałam z taką miłością, może tak mówić? Tej nocy nie zmrużyłam oka. Jak jej wytłumaczyć, iż człowiek to nie markowe ciuchy? Że babcia to nie tylko starsza pani w starej sukience, ale część naszej rodziny, jej korzenie? Piekła dla Zosi pierniki, kołysała ją na rękach, cieszyła się z pierwszych kroków, z piątek w szkole…
Wesele to nie tylko święto młodych. To hołd dla rodziny, dla tych, którzy byli przy nas całe życie, którzy nas ukształtowali. I co to za koleżanki, jeżeli mogą się śmiać z czyjejś babci?
Rano postanowiłam podejść do tematu inaczej – nie z wyrzutami, ale z czułością. Opowiedziałam Zosi, jak babcia siedziała przy niej nocami, gdy ja pracowałam. Jak szyła jej lalki ze starych szmatek. Jak przeżywała każdą jej chorobę. Zapytałam: czy naprawdę zasłużyła, żeby się jej wstydzić?
Zosia milczała, tylko czasem kiwała głową. A potem wybuchnęła płaczem:
– Mamo, tak się wstydzę tych myśli. Ale one same wchodzą do głowy i nie umiem nic z tym zrobić…
– Nic się nie martw, kochanie. Po prostu wyślemy babci zaproszenie i wszystko się ułoży – próbowałam ją uspokoić.
– Zaproszenie?! – łzy momentalnie wyschły. – Przecież mówiłam: jej tam nie będzie! Nie pozwolę, żeby moje wesele było pośmiewiskiem!
– A ja to już dla ciebie pośmiewisko? – wyrwało mi się.
Kłótnia ciągnęła się godzinami, ale wszystko było na nic. Powiedziałam Zosi, iż nie przyjdę na ślub, jeżeli tak traktuje naszą rodzinę. Ona tylko machnęła ręką, nie biorąc moich słów na poważnie. Dotrzymałam słowa. Nie poszłam ani do urzędu, ani do restauracji. choćby nie odbierałam telefonów.
Tego dnia pojechałam do mamy, do jej malutkiego mieszkania na obrzeżach miasta. Przywiozłam jej zakupy, pomogłam sprzątać, wyniosłam śmieci. Cały czas czułam, jak coś mnie rozrywa od środka: jak tam Zosia? Czy pięknie wygląda w sukni? Czy jest szczęśliwa w ten istotny dzień?
Ale równocześnie w sercu rosło coś innego – gorzkie, ciężkie. Czy i mnie kiedyś moi wnukowie będą się wstydzić? Nie za charakter czy czyny, ale po prostu za to, iż się zestarzałam?
Wieczorem piłyśmy z mamą herbatę w jej przytulnej kuchni. Nagle ożywiła się:
– Kasia, zapomniałaś? Dziś przecież wesele Zosi! Nie spóźnimy się? Może jeszcze zdążymy do restauracji? Szybko, ubieraj się!
Spojrzałam jej w oczy. Była w nich szczera nadzieja. Mama pobiegła do szafy, żeby wyciągnąć najlepszą sukienkę. A ja… nie miałam serca powiedzieć prawdy. Nie mogłam złamać jej serca.
– Mamo, zapomniałam ci powiedzieć. Przenieśli termin. W urzędzie kolejki, sama rozumiesz…
Mama się roześmiała, mruknęła coś o młodzieży i ich zamieszaniu, i wróciłyśmy do herbaty.
Ale w mojej duszy leżał już ciężki kamień.
Nie wiem, jak teraz patrzeć córce w oczy. I jak ona spojrzy w oczy babci. Jak z dziecka, które wychowywałyśmy z miłością, wyrósł taki zimny egoizm? Ta myśl nie daje mi spokoju…