„Nie porzucajcie ojca: opowieść o stracie i nadziei na przebaczenie”

newskey24.com 2 dni temu

„Nie porzucajcie starca”: opowieść o ojcu, który stracił wszystko, ale wciąż miał nadzieję na przebaczenie

Marek wszedł do matki bez zapowiedzi.
— Synku, cześć! Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej? — zdziwiła się Halina, ledwie ujrzawszy go w drzwiach.
— Byłem niedaleko, pomyślałem, iż wpadnę na chwilę — wzruszył ramionami.
— Wejdź, chociaż herbatą cię poczęstuję — zaprosiła go matka.

Przeszedł do kuchni, usiadł przy stole. Coś w jego wzroku zdradzało niepokój.
— Marku, coś się stało? — zapytała z troską Halina.
— Mamo, ojciec przysłał mi wiadomość… — cicho odpowiedział i podał jej telefon.
Kobieta spojrzała na ekran, przeczytała, a krew w jej żyłach zastygła.

«Synu, musimy poważnie porozmawiać. Przyjdźcie do mnie w sobotę. Zabierz braci. Chodzi o spadek. Twój ojciec.»

Kilka lat wcześniej Halina przyszła do pracy zalana łzami. Koledzy nie od razu zrozumieli, co się stało, ale ona, ocierając oczy, wyznała:
— Mój mąż wymienił mnie i synów na młodszą kobietę.

— Ale przecież byliście razem tyle lat! Kto by pomyślał…
— Ja też nie. Powiedział, iż od dawna nie widzi we mnie kobiety. Jestem dla niego tylko sąsiadką, matką jego dzieci. Nie żoną. Nie miłością. Zażądał rozwodu.

— Może za bardzo się nim opiekowałaś? Mężczyźni tego nie lubią…
— Ależ nie opiekowałam się nim! choćby czasu w niego nie miałam — dzieci, praca, wszystko na mojej głowie. Był dorosłym mężczyzną. Po prostu… miał taką naturę. Zawsze ciągnęło go na lewo. Dopóki nie miał pieniędzy — wracał. A jak tylko dostał dobrą posadę, nagle przypomniał sobie, iż brakuje mu namiętności.

Po rozwodzie zamieszkał z młodszą koleżanką z pracy. Był romans, nowe życie, pieniądze. A potem… jak w tanim serialu. Praca się posypała, pieniędzy ubyło, a jego „miłość” gwałtownie znalazła sobie innego.

— Wyrzuciliśmy twoje rzeczy za płot — oświadczył jej nowy partner Krystyny. — jeżeli zdarzy ci się przechodzić, możesz je zabrać.

Wojciech, zagubiony, upokorzony, wrócił do starego mieszkania swojej matki. I tam już został. Bez rodziny, bez majątku — pozostał tylko gorzki smak porażki. Próbował ułożyć sobie życie na nowo, ale każdą kobietę, którą poznał, jego matka krytykowała. Stała się zgorzkniała, zazdrosna, i żadnej nie akceptowała. Tak został sam.

A jego synowie dorastali, mimo wszystko. Najstarszy, Marek — poważny i odpowiedzialny. Pracował na budowie, ożenił się, został ojcem. Średni, Bartosz — wesoły i dobroduszny, dostał się na medycynę, poślubił koleżankę z roku. Najmłodszy, Tomek — wolny, ale pełen życia. Mówił wprost: „Samemu mi dobrze”.

I teraz ojciec przypomniał o sobie. Wzywał ich. Bracia, niechętnie, poszli. To, co zobaczyli w jego mieszkaniu, wstrząsnęło nimi: brud, wilgoć, a ojciec — blady, zgarbiony, jakby z niego zeszły wszystkie lata i godność.
— Wejdźcie. Siadajcie — wychrypiał. — Nie ma co stać, u mnie już na pewno. Matka wasza nie żyje. Jestem sam. Zrozumiałem, iż nikogo nie obchodzę. A wy — moje dzieci. Spadkobiercy. To mieszkanie moje. Nie zostawiajcie mnie, a po śmierci wszystko wasze. Po równo. Albo jak się dogadacie…

Bracia spojrzeli po sobie. Powiedzieć, iż byli poruszeni — to za mało. Współczując ojcu, obiecali, iż się zastanowią. Ale wieczorem zebrali się u matki, opowiedzieli jej wszystko — i wtedy zaczęło się.

— Oddacie mi swoje części? — pierwszy odezwał się Marek. — Mam rodzinę, dzieci, bardziej mi się to przyda.

— Czekaj — zmarszczył brwi Bartosz. — My z żoną też planujemy dziecko. Wynajem nas dusi. Chciałbym sprzedać swój udział i dać zaliczkę na kredyt.

— A ja co? Skoro nie mam rodziny, to i część mi się nie należy? — oburzył się Tomek. — Mój udział — mój. Chcę — sprzedam, chcę — przepiję. To moje prawo!

Głosy stawały się coraz głośniejsze. Halina, siedząca obok, nie mogła uwierzyć, jak kiedyś zżyci synowie teraz kłócili się przez obiecaną nieruchomość.

— Cicho! — krzyknęła. — Co wy wyprawiacie?! Przecież jeszcze nic nie macie, a już się gryziecie!

— Mamo, przepraszam… — pierwszy opamiętał się Marek. — Nie chcieliśmy cię martwić.
— W porządku — mruknął Bartosz. — Sami sobie poradzimy.
— Nie jestem chciwy, nie potrzebuję waszych udziałów — dodał Tomek. — Po prostu zabolało, jakbym nie był częścią rodziny.

I wtedy matka powiedziała:

— Więc tak. Wymienię swoje mieszkanie na mniejsze, z dopłatą. A pieniądze podzielę między was. Żeby nikomu nie było krzywo.

— Mamo! — krzyknęli jednogłośnie. — Nie rób tego! Wiemy, jak lubisz tu mieszkać. Damy radę sami.

Halina rozpłakała się. Nie z żalu, ale ze szczęścia. Choć każdy z jej synów był inny, serca mieli takie same. I za nie walczyła całe życie.

I ta walka w końcu przyniosła jej spokój.

Idź do oryginalnego materiału