*Nie porzucaj starego człowieka*: historia ojca, który stracił wszystko, ale wciąż miał nadzieję na wybaczenie
Wojciech wpadł do matki bez zapowiedzi.
— Synku, cześć! Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej? — zdziwiła się Bogumiła, zaskoczona widokiem syna w progu.
— Właśnie byłem w okolicy, pomyślałem, iż wpadnę się przywitać — wzruszył ramionami Wojciech.
— Wejdź, może herbaty się napijesz — zachęciła go matka.
Wszedł do kuchni, usiadł przy stole. Coś niepokojącego kryło się w jego spojrzeniu.
— Wojtku, coś się stało? — zapytała Bogumiła z niepokojem.
— Mamo, dostałem wiadomość od taty… — szepnął i podał jej telefon.
Kobieta spojrzała na ekran, przeczytała, a krew w jej żyłach ścięła się z zimna.
*„Synu, musimy poważnie porozmawiać. Przyjdź do mnie w sobotę. Zabierz braci. Chodzi o spadek. Twój ojciec.”*
Kilka lat temu Bogumiła przyszła do pracy zapłakana. Koledzy nie od razu zrozumieli, co się stało, ale ona, wycierając łzy, powiedziała:
— Mój mąż wymienił mnie i synów na młodszą kobietę.
— Przecież byliście tyle lat razem! Kto by pomyślał…
— Ja też nie myślałam. Powiedział, iż od dawna nie widzi we mnie kobiety. Jestem dla niego tylko sąsiadką, matką jego dzieci. Nie żoną. Nie miłością. Poprosił o rozwód.
— Może za bardzo go pilnowałaś? Mężczyźni tego nie lubią…
— Ależ nie pilnowałam! Nigdy nie miałam dla niego czasu — dzieci, praca, wszystko na mojej głowie. Był dorosłym mężczyzną. Po prostu… miał taki charakter. Zawsze ciągnęło go na lewo. Kiedy nie miał pieniędzy — wracał. A gdy tylko znalazł dobrą pracę, nagle przypomniał sobie, iż brakuje mu namiętności.
Po rozwodzie zamieszkał z młodszą koleżanką z pracy. Był romans, nowe życie, pieniądze. A potem… jak w kiepskim serialu. Praca się posypała, pieniędzy ubyło, a jego „miłość” gwałtownie znalazła sobie zastępstwo.
— Wyrzuciliśmy twoje rzeczy na podwórko — oświadczył jej nowy chłopak Klaudii. — jeżeli zdążysz, możesz je zabrać.
Kazimierz, upokorzony i zagubiony, wrócił do maleńkiego mieszkania swojej matki. Tam został. Bez rodziny, bez majątku — zostało tylko gorzkie rozczarowanie. Próbował jeszcze ułożyć sobie życie, ale żadna z kobiet, które poznał, nie podobała się jego matce. Stała się zrzędliwa, zazdrosna, i żadnej nie zaakceptowała. Tak został sam.
A jego synowie dorośli, mimo wszystko. Najstarszy, Wojciech — solidny i odpowiedzialny. Pracował na budowie, ożenił się, został ojcem. Średni, Krzysztof — pogodny i dobroduszny, poszedł na medycynę, ożenił się z koleżanką z roku. Najmłodszy, Marek, wciąż singlem, ale pełen życia. Mówił wprost: *„Samemu jest mi dobrze.”*
I teraz ojciec przypomniał o sobie. Wezwał ich. Bracia, jakkolwiek niechętnie, poszli. To, co zobaczyli w jego mieszkaniu, wstrząsnęło nimi: brud, wilgoć, a ojciec — blady, przygarbiony, jakby czas i godność go opuściły.
— Wejdźcie. Siadajcie — zachrypiał. — Nie ma sensu stać, u mnie to choćby niepotrzebne. Wasza matka nie żyje. Jestem sam. Zrozumiałem, iż nikomu nie jestem potrzebny. A wy… moi synowie. Spadkobiercy. To mieszkanie — moje. Nie zostawiajcie mnie, a po śmierci wszystko będzie wasze. Po równo. Albo jak się dogadacie…
Bracia spojrzeli po sobie. Powiedzieć, iż byli wzruszeni, to jak nie powiedzieć nic. Współczując ojcu, obiecali, iż się zastanowią. A wieczorem zebrali się u matki, opowiedzieli jej wszystko — i wtedy zaczęło się piekło.
— Oddacie mi swoje części? — pierwszy odezwał się Wojciech. — Mam syna, rodzinę, dla mnie to potrzebniejsze.
— Zaraz — zmarszczył brwi Krzysztof. — My z żoną też planujemy dziecko. Wynajem nas dusi. Chcę sprzedać swoją część i wpłacić zaliczkę na kredyt.
— A ja? Skoro nie mam rodziny, to już nie mam prawa? — oburzył się Marek. — Moja część — moja. Sprzedam, przepiję — moja sprawa!
Głosy stawały się coraz głośniejsze. Bogumiła, siedząca obok, nie mogła uwierzyć, jak kiedyś zżyci bracia stali się wrogami przez obiecaną nieruchomość.
— Cisza! — krzyknęła. — Co wy wyprawiają”Niech to mieszkanie będzie waszą lekcją, iż więcej warta jest rodzina niż jakiekolwiek mury,” powiedziała, a jej synowie, zawstydzeni, w końcu uścisnęli się w milczeniu.