Nie oddam swojej mamy do domu opieki – bo na to nie zasługuje.
Mam na imię Kasia. Trzydzieści sześć lat. Za mną jedna nieudana próba założenia rodziny, lata wewnętrznej walki i ogromne, czasem duszące poczucie winy wobec najważniejszej osoby w moim życiu – mojej mamy. A teraz, kiedy los dał mi kolejną szansę na szczęście, stanęłam przed wyborem, który rozrywa mnie od środka.
— Kasia, nie wiem, co robić… — mówiłam przez telefon przyjaciółce Agnieszce, patrząc przez okno na szare niebo nad Warszawą. — Andrzej jest wspaniały. Troskliwy, silny, niezawodny. Przy nim czuję się kobietą. Proponuje, żebym się do niego wprowadziła… Ale co z mamą?… Wiesz przecież, jaka jest.
Tak, Agnieszka wiedziała. Wszyscy bliscy wiedzieli, iż mama to nie tylko „bliska osoba”. To kobieta, która z czasem stała się władcza, wymagająca, pełna uwagi, ale też strasznie wrażliwa. Kiedy przedstawiłam ją Andrzejowi, wszystko się posypało.
Na spotkaniu mama od razu zaczęła dziwnie się zachowywać. Nazywała Andrzeja innymi imionami, udawała, iż się myli, choć pamięć ma świetną. Potem „przypadkiem” przewróciła talerz z sałatką na jego spodnie. Andrzej wstał i wyszedł. A mama nagle udawała, iż ma zawał. Wezwałam karetkę, a gdy lekarze odjechali, ona spokojnie położyła się spać. A ja siedziałam w kuchni do rana i płakałam, nie rozumiejąc, dlaczego to właśnie mnie się to przytrafia.
Ostatnio Andrzej powiedział wprost:
— Kasia, pomyśl o domu opieki. Będą się nią opiekować, a ty odetchniesz, będziemy mogli zacząć swoje życie.
Nie odpowiedziałam od razu. Ale w środku coś wezbrało, jakby wspomnienie wyszło z głębi duszy.
Kiedy miałam 22 lata, zakochałam się w koledze z pracy, Darku. Mieszkałam wtedy z mamą w dwupokojowym mieszkaniu na Mokotowie. Mama była przeciwko. Totalnie. Pobraliśmy się w tajemnicy i Darek się do nas wprowadził.
I zaczął się koszmar. Mama wołała z jednego pokoju, Darek z drugiego. Czulamsię rozrywana na strzępy. Codziennie płakałam. Po roku odszedł.
— Jesteś dobra, Kasia. Ale dopóki przy tobie jest twoja mama, nie będziesz szczęśliwa — powiedział na pożegnanie.
Zostałam sama. I pogodziłam się z tym. Aż do Andrzeja. Aż do momentu, gdy ktoś znów wyciągnął do mnie rękę. I teraz znowu — ślepy zaułek.
Pojechaliśmy z Andrzejem do jednego z domów opieki. Wszystko było tam czyste, zadbane. Ale ta atmosfera… W środku było jakby chłodno. Staruszkowie siedzieli w ciszy, patrzyli w pustkę. Ktoś spacerował po alejkach, ale nikt się nie uśmiechał. Nie wytrzymałam i spytałam pracowniczkę:
— Dlaczego wszyscy wyglądają na takich smutnych?
— Bo są sami. Rodziny się ich wyrzekły. Nie przyjeżdżają, nie dzwonią. A oni codziennie czekają. Siedzą przy oknach, wychodzą przed bramę…
W drodze do domu milczałam. A w środku coś pękało. Przed oczami miałam obrazy: jak mama okrywała mnie kocem, gdy byłam chora, jak biegła z pracy do apteki, jak dźwigała cały mój świat. Tak, była trudna. Tak, czasem nie do zniesienia. Ale to moja mama.
Kiedy podjechaliśmy pod dom, Andrzej zapytał:
— No to kiedy zaczniemy przygotowania do przeprowadzki?
Obróciłam się do niego i powiedziałam:
— Nigdy. Nie mogę jej zdradzić. To byłoby podłe. Mama oddała mi swoje życie. I choćby jeżeli nie jest idealna, jestem jej wdzięczna. jeżeli chcesz być ze mną, musisz znaleźć z nią wspólny język. jeżeli nie — to znaczy, iż nie tędy droga.
Odwróciłam się i poszłam. Nie zadzwonił. Ani następnego dnia, ani tydzień później. Chyba podjął decyzję.
A ja podjęłam swoją. Może znów nie trafiłam na odpowiedniego mężczyznę. Może znów zostanę sama. Ale nie dam rady żyć z myślą, iż moja mama płacze w jakimś ośrodku, bo wymieniłam ją na czyjąś wygodę. To nierówna wymiana. To nie jest miłość. I to nie ja.
Może kiedyś znów się zakocham. Ale wiem jedno: moje sumienie będzie czyste. A serce — żywe.