— Mamo, nie mogę już tak żyć — Jadwiga stała przy oknie, patrząc na szare niebo zasnute ciężkimi chmurami.
— Co znaczy „nie mogę”? Dwadzieścia dwa lata mogłaś, a teraz nagle nie możesz? — Wanda Piotrowska załamała ręce, jej poorana zmarszczkami twarz wykrzywiła się z oburzenia. — Oszalałaś w tym wieku? O czym ty myślisz?
Jadwiga gorzko się uśmiechnęła. O czym myśli? O nieprzespanych nocach, gdy czekała na męża z „spotkań biznesowych”. O pełnych pogardy spojrzeniach, jakimi obdarzał ją przy obiedzie. O tym, jak nazywał ją „starą kocmołuchą” przed kolegami, a potem śmiał się — no bo przecież trzeba mieć poczucie humoru.
— Myślę o tym, iż wreszcie chcę żyć dla siebie — cicho odpowiedziała.
— Dla siebie? — matka wydała krótki, szyderczy śmiech. — A o mnie pomyślałaś? Gdzie ja się podzieję? Moja emerytura ledwo starcza na chleb! Grzegorz utrzymuje nas obie, na marginesie.
Jadwiga poczuła, jak w gardle ściska ją gul. Zawsze tak — tylko wspomni o sobie, a matka od razu wystawia rachunek. Dług, obowiązki, poczucie winy — wieczne kajdany, które ciągnęła przez całe życie.
— Znalazłam pracę, mamo. Jako księgowa w prywatnej firmie.
— Co? — Wanda Piotrowska opadła na krzesło, przyciskając dłoń do piersi. — Więc dlatego chodziłaś na te kursy? Przygotowywałaś się? Za moimi plecami wszystko załatwiłaś?
— Nie muszę…
— Musisz! — matka podniosła głos. — Wychowałam cię, nie spałam po nocach! Oddałam ci życie! A teraz chcesz wszystko zniszczyć? Przez co? Przez swoje kaprysy?
W przedpokoju trzasnęły drzwi — wrócił Grzegorz. Jego ciężkie kroki zabrzmiały jak wyrok. Jadwiga zaciśnięła pięści, czując, jak paznokcie wbijają się w dłonie.
— O czym dyskutujecie, panie? — jego głos, jak zawsze, ociekał słodyczą, gdy w pobliżu byli świadkowie. — Wando Piotrownano, krzyczy pani tak, iż sąsiedzi się zbiegną.
— Twoja żona oszalała! — matka natychmiast przeszła do ataku. — Mówi, iż znalazła pracę, chce się rozwodzić!
Grzegorz powoli odwrócił się do Jadwigi. W jego oczach mignęło coś zimnego, jak u węża.
— Tak? — przeciągnął. — I od kiedy to wymyśliłaś, kochanie?
Jadwiga poczuła, jak po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Ten ton znała aż za dobrze — słodki na pozór, ale zapowiadający burzę.
— Nie wymyśliłam, Grzesiu. Podjęłam decyzję — sama zdziwiła się twardością swojego głosu.
— Postanowiła! — matka znów załamała ręce. — Grzegorzu, powiedz jej coś! Pewnie menopauza jej odbiła, zupełnie rozum straciła!
— Mamo! — Jadwiga gwałtownie się odwróciła. — Przestań! Mam pięćdziesiąt dwa lata, nie jestem histeryczką ani wariatką. Po prostu już nie chcę…
— Czego nie chcesz, skarbie? — Grzegorz podszedł bliżej, jego uśmiech nie sięgał oczu. — Może nie podoba ci się to mieszkanie? Albo samochód nie ten? Albo za mało biżuterii?
— Przestań — Jadwiga cofnęła się do okna. — Świetnie wiesz, iż nie o to chodzi.
— A o co? O tę młodą sekretarkę, którą go widziałaś? — wtrąciła Wanda Piotrowska. — Wielka mi rzecz! Wszyscy faceci mają słabości. Zamknij oczy i znos, jak każda normalna kobieta!
Jadwiga poczuła, jak coś w niej pęka. Oto ono — „znos”. Ile razy słyszała to „znos” w swoim życiu? Znos, gdy mąż upokarza. Znos, gdy zdradza. Znos, bo tak trzeba, bo „wszyscy tak mają”, bo „pomyśl o matce”.
— Wiesz co, kochana — Grzegorz usiadł na oparciu fotela, założył nogę na nogę — mówmy otwarcie. Rozumiesz, iż sama nie dasz rady? Jaka praca w twoim wieku? Komu ty jesteś potrzebna?
— Niepotrzebna? — Jadwiga nagle się roześmiała, a matka drgnęła na dźwięk tego śmiechu. — Właśnie tak, Grzesiu. Przez lata wmawiałeś mi, iż jestem nikomu niepotrzebna, iż nic nie znaczę, iż powinnam być wdzięczna za każde twoje spojrzenie.
— Córeczko — matka spróbowała złapać ją za rękę — nakręcasz się…
— Nie, mamo — Jadwiga delikatnie, ale stanowczo wysunęła dłoń. — Pierwszy raz od lat widzę wszystko jasno. I odchodzę.
— Nigdzie nie pójdziesz — warknął Grzegorz, natychmiast tracąc udawaną łagodność. — Zapomniałaś, na kogo jest zapisane mieszkanie? Kto płaci za leczenie twojej matki?
— Wreszcie — Jadwiga poczuła dziwny spokój. — Wreszcie pokazałeś prawdziwą twarz. choćby przy mamie nie wytrzymałeś.
— Jadziu, córeczko — Wanda Piotrowska złapała się za serce — ale ty mnie nie zostawisz? Dokąd pójdziesz?
— Mam mieszkanie. Wynajęłam je tydzień temu.
— Co? — jednocześnie wykrzyknęli matka i mąż.
— Tak, wyobraźcie sobie. Małe, na blokowisku. Ale moje. adekwatnie wynajęte, ale moje.
Grzegorz wybuchnął śmiechem:
— A za co je utrzymasz? Z pensji niedouczonej księgowej?
— Nie jestem niedouczona — cicho odpowiedziała Jadwiga. — Skończyłam kurs z wyróżnieniem. I dostałam dobrą posadę.
— Zdrajczyni! — wyrzuciła z siebie matka. — Nie wychowywałam cię po to, żebyś na stare lata tułała się po wynajętych kątach! Co ludzie powiedzą?
— Ludzie, ludzie… — Jadwiga pokręciła głową. — Całe życie myślałaś o tym, co powiedzą ludzie. A co powiem ja — to cię nie interesowało.
Skierowała się do sypialni, wyjęła spakowaną wcześniej torbę. Grzegorz zagrodził jej drogę:
— Ani kroku! Nigdzie nie idziesz!
— Odejdź — głos Jadwigi stał się stalowy. — Składam pozew o rozwód. I choćby nie próbuj grozić — mam nagrania twoich gróźb i dowody zdrad. Myślisz, iż twoi wspólnicy ucieszą się ze skandalu?
Grzegorz zbladł. Nigdy nie widziała go tak zdezorientowanego.
— Ty… blefujesz.
— Sprawdź. — Jadwiga uśmiechnęła się.— Dwadzieścia osiem lat milczałam, zbierałam każdy twój sekret — odparła Jadwiga, biorąc głęboki oddech — a teraz idę, by w końcu zacząć oddychać.