Nie odchodź od męża, przyzwyczailiśmy się do dobrego życia – wrzeszczała matka

twojacena.pl 1 godzina temu

— Mamo, nie mogę tak dalej żyć — powiedziała Hanna, stojąc przy oknie i wpatrując się w szare, zachmurzone niebo.

— Co znaczy „nie mogę”? Dwadzieścia dwa lata mogłaś, a teraz nagle nie możesz? — Wanda Stanisławówna załamała ręce, a jej pomarszczona twarz wykrzywiła się z oburzenia. — Zwariowałaś na stare lata? O czym ty w ogóle myślisz?

Hanna uśmiechnęła się gorzko. O czym myśli? O nieprzespanych nocach, gdy czekała na męża z „spotkań biznesowych”. O pogardliwych spojrzeniach, jakimi obdarzał ją przy obiedzie. O tym, jak nazywał ją „starą pierdołą” przed kolegami, a potem się śmiał — przecież to tylko żarty, trzeba mieć poczucie humoru.

— Myślę o tym, iż chcę wreszcie żyć dla siebie — odparła cicho.

— Dla siebie? — matka parsknęła krótkim śmiechem. — A o mnie pomyślałaś? Gdzie ja się podzieję? Moja emerytura ledwo starcza na chleb! To Marek nas utrzymuje, przypominam!

Hanna poczuła, jak w gardle zaciska się jej gula. Zawsze tak samo — tylko wspomni o sobie, a matka od razu stawia rachunek. Dług, obowiązki, poczucie winy — wieczne kajdany, które wlecze za sobą przez całe życie.

— Znalazłam pracę, mamo. Jako księgowa w prywatnej firmie.

— Co? — Wanda Stanisławówna opadła na krzesło, przyciskając dłoń do piersi. — Więc dlatego chodziłaś na te kursy? W tajemnicy wszystko załatwiłaś?

— Nie muszę…

— Musisz! — matka podniosła głos. — Wychowałam cię, nie spałam po nocach! Oddałam ci życie! A teraz chcesz to wszystko zniszczyć? Z kaprysu?

W przedpokoju zatrzasnęły się drzwi — wrócił Marek. Jego ciężkie kroki zabrzmiały jak wyrok. Hanna zaciśniętą pięści poczuła, jak paznokcie wbijają się w dłonie.

— O czym dyskutujemy, panie? — jego głos, jak zawsze, ociekał słodyczą, gdy byli świadkowie. — Wando Stanisławo, krzyczy pani tak, iż sąsiedzi się zbiegną.

— Twoja żona oszalała! — matka natychmiast przeszła do zięcia. — Mówi, iż znalazła pracę, chce się rozwodzić!

Marek powoli odwrócił się do Hanny. W jego oczach mignęło coś zimnego, zdradliwego.

— Tak? — przeciągnął. — I od kiedy to wymyśliłaś, kochanie?

Hanna poczuła, jak po plecach przebiegł jej dreszcz. Ten ton znała aż za dobrze — słodki na pozór, a zapowiadający burzę.

— Nie wymyśliłam, Marku. Zdecydowałam — sama zdziwiła się stanowczością własnego głosu.

— Zdecydowała! — matka znów załamała ręce. — Marku, no powiedz jej! Pewnie klimaks, zupełnie rozum straciła!

— Mamo! — Hanna odwróciła się gwałtownie. — Przestań! Mam pięćdziesiąt dwa lata, nie jestem hystericzką ani wariatką. Po prostu już nie chcę…

— Czego nie chcesz, skarbie? — Marek zrobił krok bliżej, jego uśmiech nie sięgał oczu. — Może nie podoba ci się to mieszkanie? A może samochód nie ten? Albo za mało biżuterii?

— Przestań — Hanna cofnęła się do okna. — Doskonale wiesz, iż nie o to chodzi.

— A o co? O tę młodą sekretarkę, z którą go widziałaś? — wtrąciła Wanda Stanisławna. — Głupstwa! Wszyscy faceci mają słabości. Zamknij oczy i cierp, jak wszystkie normalne kobiety!

Hannie coś się w środku urwało. Oto ono — „cierp”. Ile razy słyszała to „cierp” w swoim życiu? Cierp, gdy mąż cię upokarza. Cierp, gdy zdradza. Cierp, bo tak trzeba, bo „wszyscy tak żyją”, bo „pomyśl o matce”.

— Wiesz co, kochanie — Marek usiadł na podłokietniku fotela, założył nogę na nogę — mówmy otwarcie. Rozumiesz, iż sama nie dasz rady? Jaka praca w twoim wieku? Komu ty jesteś potrzebna?

— Niepotrzebna? — Hanna nagle się roześmiała, a jej matka drgnęła na ten dźwięk. — Słusznie, Marku. Właśnie to mi przez wszystkie lata wmawiałeś. Że jestem nikomu niepotrzebna, iż jestem nic niewarta, iż powinnam być wdzięczna za każde twoje spojrzenie.

— Córeczko — matka spróbowała wziąć ją za rękę — nakręcasz się…

— Nie, mamo — Hanna delikatnie, ale stanowczo wyswobodziła dłoń. — Po raz pierwszy od wielu lat widzę wszystko jasno. I odchodzę.

— Nigdzie nie pójdziesz — syknął Marek, tracąc w jednej chwili swą udawaną łagodność. — Zapomniałaś, na kogo jest wpisane to mieszkanie? Kto płaci za leczenie twojej matki?

— Więc o to chodzi — Hanna poczuła dziwny spokój. — Wreszcie pokazałeś swoją prawdziwą twarz. choćby przy mamie nie potrafiłeś się powstrzymać.

— Haneczko, córeczko — Wanda Stanisławna przysłoniła ręką serce — przecież mnie nie zostawisz? Gdzie ty pójdziesz?

— Mam mieszkanie. Wynajęłam je tydzień temu.

— Co? — jednocześnie wykrzyknęli matka i mąż.

— Tak, wyobraźcie sobie. Małe, na blokowisku. Ale moje. adekwatnie wynajęte, ale moje.

Marek wybuchnął śmiechem:

— I za co je utrzymasz? Z pensji niedouczonej księgowej?

— Nie jestem niedouczona — odparła cicho Hanna. — Skończyłam kurs z wyróżnieniem. I dostałam dobrą posadę.

— Zdrajczyni! — krzyknęła nagle matka. — Wychowałam cię nie po to, żebyś na stare lata po wynajętych kątach się wałęsała! Co ludzie powiedzą?

— Ludzie, ludzie… — Hanna pokręciła głową. — Przez całe życie myślałaś o tym, co powiedzą ludzie. A co ja powiem — to cię nie interesowało.

Skierowała się do sypialni, wyciągnęła wcześniej spakowaną torbę. Marek zastąpił jej drogę:

— Stój! Nigdzie nie pójdziesz!

— Odsuń się — głos Hanny stał się twardy jak stal. — Rozwodzę się. I choćby nie próbuj grozić — mam nagrania twoich pogróżek i dowody zdrad. Myślisz, iż twoim wspólnikom spodoba się skandal?

Marek zbladł. Nigdy nie widziała go tak zaskoczonego.

— Blefujesz.

— Sprawdź — uśmiechnęła się Hanna. — Dwadzieścia osiem lat milczałam. Zbierałam po kawałku wszystko, co ukrywałeś. Myś”Moja córeczko,” szepnęła Wanda Stanisławówna, wyciągając ręce, „czy mogłabym czasem tu zaglądać, do twojego nowego świata?”

Idź do oryginalnego materiału