NIE MOGŁEM ZAPŁACIĆ ZA URODZINY CÓRKI – A POTEM NIEZNajomy ZROBIŁ COŚ NIEZWYKŁEGO

polregion.pl 4 dni temu

Siedziałem naprzeciwko mojej córki w przytulnej restauracji w mieście, patrząc, jak jej oczy błyszczą od świeczek migoczących na torcie urodzinowym – w piersi czułem mieszankę euforii i niepokoju.

„Złóż życzenie, kochanie” – powiedziałem cicho, uśmiechając się przez ściśnięte gardło.

Zosia skończyła właśnie dziewięć lat. I tak jak co roku od czasu, gdy odszedł jej ojciec, chciałem, aby ten dzień był wyjątkowy. choćby jeżeli oznaczało to zbieranie każdego grosza.

Wziąłem dodatkowe zmiany w barze, opuszczałem posiłki, a choćby sprzedałem kilka rzeczy, które kiedyś były dla mnie cenne. Wszystko po to, by kupić ten piękny tort z jednorożcem, o którym marzyła. Kosztował niemal dwa i pół tysiąca złotych – manualnie zdobiony jadalnymi brokatami, z tęczową grzywą i magicznym złotym rogiem. Drżały mi palce, gdy składałem zamówienie dwa miesiące wcześniej. Ale jej euforia – ten szeroki uśmiech i śmiech – były warte każdej ofiary.

Przynajmniej tak myślałem.

Gdy zdmuchnęła świeczki, a kawałki tortu leżały na pół zjedzone na talerzach, sięgnąłem po portfel. Ale go nie było. Zniknął.

Zamarłem. Oddech utknął mi w gardle.

Panika ogarnęła mnie, gdy przeszukałem kieszenie płaszcza, zajrzałem pod serwetki, pod stół – wszędzie. Dłonie mi drżały. Zosia spojrzała na mnie niewinnie, zlizując lukier z palców.

„Tato? Wszystko w porządku?”

Wymusiłem uśmiech. „Oczywiście, córeczko. Tylko… czegoś szukam.”

Kelner wrócił z delikatnym uśmiechem i położył rachunek na stole. Spojrzałem na kwotę – dwa tysiące pięćset osiemnaście złotych.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Dwa i pół tysiąca za tort i mały pakiet urodzinowy, który dodałem w ostatniej chwili. Nie spodziewałem się, iż będzie aż tak drogo.

„Ja… przepraszam” – wyjąkałem. „Chyba zostawiłem portfel w domu. Nie wiem, jak to się stało, zawsze sprawdzam…”

Kelner stracił uśmiech. „Panie, niestety wymagamy zapłaty. Mogę dać panu kilka minut, ale…”

Przełknąłem ślinę. Ludzie zaczęli zerkać w naszą stronę. Policzki mnie piekły. Czułem ich osąd – ojciec przyprowadził dziecko do restauracji, a teraz nie może zapłacić?

Zosia złapała mnie za rękę. „Tatusiu, mamy kłopoty?”

To mnie złamało. Moje dziecko patrzyło na to wszystko – w swoje urodziny. Nie mogłem pozwolić, by zobaczyło moje łzy.

„Nie mam przy sobie pieniędzy” – szepnąłem desperacko.

„Będę musiał wezwać kierownika” – powiedział cicho kelner. „A może… choćby policję.”

Policję?

Serce zamarło mi w piersi. Wyobraziłem sobie, jak przyjeżdżają, zadają pytania, Zosia przestraszona i zdezorientowana. Czy pomyślą, iż chciałem ukraść? Że jestem złym ojcem?

Wstałem, kolana mi się uginały. „Proszę, dajcie mi chwilę. Spróbuję do kogoś zadzwonić.”

Ale do kogo? Nie miałem nikogo. Rodzice już odeszli. Była żona wyjechała za granicę i od trzech lat nie dała ani grosza. Przyjaciele mieli swoje problemy.

Rozejrzałem się, ściskając dłoń Zosi. Już miałem podejść do kierownika i błagać, gdy kelner wrócił z dziwnym wyrazem twarzy. Spojrzał na rachunek, potem na mnie.

„Proszę pana… Rachunek został opłacony.”

Mrugnąłem. „Co?”

„Ktoś za niego zapłacił. Wszystko jest załatwione.”

Wpatrywałem się w niego jak w obraz. „Ale… kto?”

Kelner wskazał w stronę okna. „Ten pan tam.”

Spojrzałem w tamtą stronę. Przy stoliku siedział mężczyzna w granatowej kurtce i zniszczonej czapce z daszkiem. Coś mi w nim przypominało dawną znajomość, ale nie mogłem skojarzyć.

Wstał i podszedł do nas.

„Niech pan wybaczy” – powiedział cicho. „Usłyszałem, co się dzieje. Nie chciałem podsłuchiwać… ale widziałem panów niepokój i sposób, w jaki córka na pana patrzy. Nie mogłem siedzieć bezczynnie.”

Otworzyłem usta, ale nie wydobył się z nich głos.

„Sam wychowywałem się bez ojca” – kontynuował. „Pamiętam, jak mama płakała w nocy, pracując na kilka etatów, żebym miał choć jeden szczęśliwy dzień w roku. Urodziny były dla niej trudne. Zrozumiałem to dopiero jako dorosły.”

Łzy napłynęły mi do oczu.

Uśmiechnął się lekko. „Nie mam własnych dzieci. Ale widzę miłość, gdy ją widzę. Ta dziewczynka? Ma szczęście. A ja jestem zaszczycony, iż mogłem pomóc.”

Nie powstrzymałem łez. Zosia spojrzała na niego i szepnęła: „Dziękuję, panie.”

Pochylił się nieco, głos mu zmiękł. „Masz wspaniałego tatę, mała. Przytul go dziś mocno.”

Zosia rzuciła mi się na szyję. Przytuliłem ją mocno, płacząc.

Zanim zdążyłem zapytać o imię lub choćby podziękować, skinął głową i odszedł.

„Proszę pana!” – zawołałem.

Zatrzymał się.

„Jak mam się odwdzięczyć? Jak pan ma na imię?”

Zawahał się, potem uśmiechnął. „Niech pan mnie nazywa Marek.”

I zniknął.

———

Tej nocy, gdy już znalazłem portfel wciśnięty między siedzenie a drzwi samochodu, siedziałem przy łóżku Zosi i patrzyłem, jak śpi. Miała jeszcze papierową koronę z restauracji. Policzki zaróżowione od śmiechu, a dłonie lepkie od tortu.

Myślałem o Marku. O nieznajomym, który pojawił się, gdy najbardziej tego potrzebowałem.

Następnego dnia wróciłem do restauracji, by go odszukać. Chciałem podziękować. Kierownik powiedział, iż Marek bywał tu często, przychodził co tydzień o tej samej porze, zawsze zamawiał czarną kawę bez cukru.

Czekałem na niego w kolejnych tygodniach. Ale już się nie pojawił.

———

Kilka miesięcy później dostałem list. Bez adresu zwrotnego. Tylko moje imię i nazwisko starannie napisane drukowanymi literami.

W środku krótka wiadomość:

„Drogi Tatusiu,

Piszę to teraz, bo nigdy nie odważę się powiedzieć tego na głos. Wspaniale sobie radzisz. Wiem, iż to trudne, widzę, jak się martwisz. Ale dałe”A na końcu listu był rysunek Zosi – ja, ona i mężczyzna w czapce z daszkiem, stojący pod napisem „Sto lat”, a pod spodem dopisane dziecięcą ręką: „Pan Marek to nasz anioł”.”

Idź do oryginalnego materiału