Nie mogłam zaakceptować dzieci męża z pierwszego małżeństwa — to przerastało moje siły.

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Kilka lat temu przydarzyło mi się coś, co do tej pory pozostawiło ranę, która czasami daje o sobie znać. Postanowiłam podzielić się tą historią, nie szukając współczucia, ale dlatego, iż wiele kobiet przeżywa podobne doświadczenia, jednak boją się o tym mówić. Ja nie chcę już milczeć.

Mam na imię Agnieszka. Wtedy miałam trzydzieści cztery lata i pracowałam jako kosmetyczka w małym prywatnym salonie w Krakowie. Mieszkałam sama, nie miałam dzieci, ale gdzieś w głębi duszy wierzyłam, iż znajdę swoją drugą połówkę i założę rodzinę. Pewnego dnia poznałam Piotra. Był ode mnie starszy o osiem lat, dojrzały, spokojny i wykształcony. Spotkaliśmy się przypadkowo — przyszedł na konsultację dla córki koleżanki, a potem zaprosił mnie na kawę. Wszystko zaczęło się lekko i naturalnie. Zaczęliśmy się spotykać, a ja zakochałam się bez pamięci. Wydawał się być solidny, zrównoważony i, co najważniejsze, samotny.

Po kilku tygodniach Piotr wyznał mi, iż ma dzieci. Dwóch synów — siedmio- i pięcioletniego. Ich matka odeszła, kiedy młodszy miał zaledwie dwa lata. Powiedziała, iż jest zmęczona i nie chce być matką. Zostawiła dzieci z nim i zniknęła. Piotr wychowywał ich samodzielnie. Szczerze powiedział: „Jeśli zdecydujesz odejść — zrozumiem. Nie szukam opiekunki, ale kobiety, z którą mógłbym dzielić życie”.

Pomyślałam, dlaczego by nie spróbować? Może to moja szansa. Przeprowadziłam się do niego i początkowo wszystko układało się całkiem nieźle. Dzieci były nieco ostrożne wobec mnie, ale postanowiłam nie naciskać. W pierwszym tygodniu prawie się na siebie nie natykaliśmy, bo były u babci. Jednak kiedy wróciły… wszystko się zmieniło.

One mnie nie zaakceptowały. Wręcz przeciwnie. Młodszy manifestacyjnie się odwracał, a starszy szeptał mi dokuczliwe słowa. Starałam się — gotowałam dla nich ulubione potrawy, bawiłam się z nimi, czytałam książki. A w zamian spotykały mnie tylko kpiny i złośliwości, a pewnego dnia znalazłam śmieci w swoim łóżku. Rozmawiałam z Piotrem, prosiłam, by z nimi porozmawiał, ale on tylko wzdychał: „To dla nich trudne, daj im czas”.

Czas mijał, a ich zachowanie stawało się coraz gorsze. Pewnego dnia znalazłam swoje robocze ubrania pocięte na kawałki. Bez tego stroju nie mogłam pracować, a w ten dzień nie poszłam do pracy. Szef ostro mnie zbeształ i zagroził zwolnieniem. Wróciłam do domu zapłakana. Piotr ponownie milczał.

Nie oczekiwałam wdzięczności, ale liczyłam na choć odrobinę szacunku. Zamiast tego spotykały mnie jedynie otwarte lekceważenie. Nie pozwalano mi ani żyć, ani spać, ani pracować. Byłam obca w ich domu. Pewnego dnia zrozumiałam, iż jeżeli zostanę, zniszczę się. Spakowałam się w ciszy i wyprowadziłam. Bez histerii, bez scen. Nie czułam żalu. Po prostu nie dałam rady.

Potem były bezsenne noce, łzy, wątpliwości. Może nie dałam im szansy na przyzwyczajenie się? Może powinnam była wytrzymać jeszcze trochę? Ale, do licha, jak długo można znosić, gdy pięcioletnie dziecko pluje ci w twarz, a siedmioletnie nazywa cię „pasożytem”? Gdzie jest granica między zrozumieniem a szacunkiem do samej siebie?

Piotr już się ze mną nie skontaktował. Myślę, iż uznał to za zdradę. Ale nie mogę siebie oskarżać. Starałam się. Naprawdę próbowałam. Ale widocznie w niektórych sytuacjach to po prostu nie jest twoja rodzina.

Od tamtej pory postanowiłam, iż nigdy więcej nie zwiążę się z mężczyzną, który ma małe dzieci z poprzedniego małżeństwa. To nie kwestia złości czy nienawiści — to kwestia bólu. Bólu bycia niepotrzebną, niekochaną, obcą. Nie jestem gotowa ponownie być wyrzutkiem w czyimś domu.

Może ktoś powie, iż jestem słaba. Może ktoś mnie potępi. Ale tylko osoba, która walczyła o prawo do szacunku, zrozumie mnie bez słów. Nie jestem matką tych dzieci. I nigdy nią nie będę. A one nie są moje. To też jest prawda. Ciężka, ale prawdziwa.

Dbajcie o siebie. I zastanówcie się, do jakiej rodziny wchodzicie. Czasami cudze dzieci to nie tylko dzieci. To mur, którego nie da się pokonać.

Idź do oryginalnego materiału