Może wydawać się to komuś bardzo dziwne, ale uważam, iż w tej chwili to jest najwłaściwsze rozwiązanie. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Wyszłam za mąż bardzo wcześnie, jak tylko skończyłam 18 lat. Mąż jest starszy ode mnie o 10 lat. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu się zakochałam, i nie obchodziło mnie to, iż miał za sobą już 3 małżeństwa.
Wydawało mi się, iż nasz związek będzie najtrwalszy. Zawsze mówił, iż winne były byłe żony, a ja mu wierzyłam.
Nie minął choćby miesiąc od ślubu, a on nagle się zmienił. Zaczął często znikać, nie wracał na noc, a kiedy pytałam, gdzie był, odpowiadał obcesowo, iż to nie moja sprawa.
Po 3 miesiącach zaczął nalegać, żebym urodziła dziecko. Nie byłam gotowa, chciałam się uczyć, zdobyć zawód. Na to odpowiedział, iż moim jedynym obowiązkiem jest rodzenie dzieci i gotowanie.
Zaszłam w ciążę. Naiwnie wierzyłam, iż po narodzinach dziecka zmieni swoje podejście do mnie. Że wszystko będzie jak dawniej. I rzeczywiście, na chwilę stał się łagodniejszy.
USG pokazało, iż spodziewamy się bliźniąt, był taki szczęśliwy. I pomyślałam, iż wreszcie w naszej rodzinie zapanuje spokój i harmonia.
W wyznaczonym terminie urodziły się dwie piękne córeczki. Ale mąż znów zaczął znikać na noce. W jego telefonie znalazłam wiadomości od kilku kobiet. Miał choćby więcej niż jedną kochankę!
Wtedy zdecydowałam się na ten krok. Zrozumiałam, iż pochopnie urodziłam dzieci i nie powinnam była tak wcześnie wychodzić za mąż.
Powiedziałam mu, iż chcę rozwodu, ale córeczki chcę zostawić z nim, przynajmniej na jakiś czas. Muszę zdobyć zawód, bo jak teraz utrzymam dzieci? Gdzie mam iść do pracy?
Wyrzucił mnie za drzwi i powiedział, żebym nigdy więcej nie pojawiała się na progu jego domu. Kazał mi zapomnieć o córkach, iż już ich więcej nie zobaczę.
Obecnie studiuję na medycynie, mieszkam w akademiku, a nocami dorabiam jako salowa w szpitalu, żeby jakoś związać koniec z końcem.
Wszyscy, którym opowiadam swoją historię, potępiają mnie, mówią, iż jestem “krucza matką”, bo porzuciłam swoje dzieci.
Ale co mogłam zrobić w tej sytuacji? Żyć z mężem, dla którego jestem nikim? Zabrać dzieci i zostać z nimi na ulicy?
Dobrze mają ci, którzy mają matki, krewnych. Ja nie mam nikogo, na kim mogłabym polegać, więc postąpiłam tak, jak musiałam.
Oczywiście bardzo martwię się o swoje córeczki, ale naprawdę nie mogłam postąpić inaczej.