„Nie masz wstydu! Ty nie masz dzieci, a ja jestem matką!” — jak szwagierka zrobiła awanturę na moich urodzinach, by uniknąć spłaty długu

newskey24.com 4 dni temu

„Ty bezwstydna! Nie masz dzieci, a ja jestem matką!” – jak moja szwagierka zrobiła awanturę na moim jubileuszu, żeby nie oddawać długu

Mój trzydziesty piąty urodziny miały być skromne, bez wielkiej pompy. Ale życie, jak to życie, potrafi zwykłą datę zmienić w pełnoprawny dramat. Miesiąc przed imprezą zadzwoniła do mnie Kasia – siostra mojego męża, z którą od samego początku nie było między nami dobrze.

„Gdzie planujesz obchodzić urodziny?” – zapytała, jakby już pakowała walizki.

„Jeszcze nie myślałam” – odpowiedziałam, trochę zdezorientowana. Było za wcześnie, żeby o tym rozmawiać, zwłaszcza znając maniery Kasi.

„O, to znaczy, iż masz kasę. Pożycz nam z Jackiem pięć tysięcy złotych. Bardzo potrzebujemy, oddamy najpóźniej za dwa tygodnie” – jęknęła tym swoim płaczliwym głosem, od którego zawsze miałam gęsią skórkę.

Nie lubię ani pożyczać, ani dawać w dług. Zwłaszcza takim osobom jak Kasia. Od początku naszej znajomości próbowała wyciągać ode mnie pieniądze – to na dzieci, to na remont, to na niby zepsuty sprzęt. Zawsze odmawiałam – grzecznie, ale stanowczo. Aż do tego momentu.

„Dzieci mają gorączkę, potrzebują leków” – powiedziała, dobijając mnie tym „świętym” argumentem.

Uległam. Przelałam jej pieniądze na konto. Minęły dwa tygodnie – cisza. Minął miesiąc – ani słowa. Wtedy postanowiłam, iż przypomnę jej o tym na jubileuszu.

Świętowaliśmy w przytulnej knajpce. Goście bawili się, toast za toastem. Ale ja nie mogłam się skupić. Kasia z mężem przyszli punktualnie, paplali, jedli, śmiali się, jakby nigdy nic.

„Pożyczyłam twojej siostrze pięć tysięcy na leki dla dzieci, obiecała oddać za dwa tygodnie” – szepnęłam mężowi, gdy zauważył moje zdenerwowanie.

„Nie oddadzą” – rzucił krótko, choćby nie mrugnąwszy. – „Ona mi już pięć lat winna trzy tysiące. Znam ją – pieniędzy nie zobaczysz.”

Mimo to postanowiłam porozmawiać.

„Kasia, cześć. Dzięki, iż przyszliście. Chciałam pogadać…” – zaczęłam ostrożnie, jakby po cienkim lodzie.

„Wszystko jest po prostu cudowne!” – przerwała mi, całując mnie w policzek. – „Jedzenie boskie, zwłaszcza sałatka z kukurydzą – dasz przepis?”

„Chodzi o coś innego. Miesiąc temu pożyczyłaś ode mnie pieniądze…”

Kasia wybuchnęła śmiechem, odchylając głowę:

„Pięć tysięcy? Kiedy ja miałabym u ciebie tyle brać? Zawsze mnie odsyłałaś z kwitkiem, nie przypominam sobie. Wymyśliłaś sobie?”

Oniemiałam.

„Przelałam ci pieniądze na konto, na leki. Mogę pokazać przelew, jeżeli nie wierzysz” – powiedziałam, czując, jak policzki płoną.

Kasia momentalnie zbladła, ale gwałtownie się pozbierała.

„A, no tak… Było coś takiego. Po prostu nie pamiętam niepotrzebnych spraw” – powiedziała przez zęby i skrzyżowała ręce.

„Obiecałaś oddać za dwa tygodnie. Minął miesiąc, chciałabym je dostać z powrotem…”

I wtedy się zaczęło.

„Masz sumienie?!” – wrzasnęła tak głośno, iż wszyscy przy sąsiednich stolikach się odwrócili. – „Moje dzieci chorowały, a ty ode mnie pieniądze wyciągasz! Oczywiście, iż nie zrozumiesz, bo sama nie masz dzieci!”

Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Kasia przeszła do ataku.

„A prezent? Kupiliśmy ci prezent! Tylko zapomnieliśmy go wziąć. choćby za pięć tysięcy! Więc jesteśmy kwita. Nie spodziewałam się po tobie takiego skąpstwa!”

„Jaki prezent? Nie dostaliśmy nic” – wyszeptałam zdumiona.

„Zapomnieliśmy! Ale jest!” – ryknęła Kasia. – „Dość tego, wychodzimy! Jacek, chodź! Tu nas nie szanują!”

Jej mąż dojadł udko, otarł usta rękawem i w milczeniu poszedł za nią.

Gdy tylko wyszli, podeszła do mnie teściowa – Anna Maria. Spokojnie wzięła mnie pod rękę i odciągnęła na bok.

„Sama jesteś sobie winna, iż dałaś. Ja swojej córce nie pożyczam. jeżeli już daję, to wiem, iż nie oddadzą. Twoje pięć tysięcy poszło na kolczyki, które widziałaś u niej w uszach.”

Zamarłam.

„I żadnego prezentu nikt ci nie kupił. Wymysł. Po prostu ciesz się, iż nie zdrowiem zapłaciłaś. Uważaj to za naukę” – i mrugnęła do mnie, jakby właśnie dała mi życiową lekcję.

Kasia przestała się z nami kontaktować. Minęło osiem miesięcy. Ani telefonu, ani wiadomości. Aż nagle – nie dostała życzeń. I się obraziła.

„Myślałam, iż chociaż przelejecie coś na prezent” – zadzwoniła z wyrzutem.

„A nie dostałaś nic?” – zdziwił się mój mąż. – „Sprawdź przelew z zeszłego października. Pięć tysięcy.”

„Śmieszne!” – syknęła i rzuciła słuchawkę.

Od tamtej pory się nie odzywaliśmy. Spotkaliśmy się pięć lat później – na pogrzebie Anny Marii. Pół roku później sprzedaliśmy jej mieszkanie, podzieliliśmy pieniądze. I od tamtej pory nikt z nas nie odezwał się pierwszy. I, szczerze mówiąc, zrobiło się lżej…

Idź do oryginalnego materiału