Nie, Mamo. Już do nas nie przyjdziesz. Nie dziś, nie jutro i nie za rok historia o cierpliwości, która się skończyła.
Długo zastanawiałam się, jak zacząć tę opowieść, ale w głowie kołatały mi tylko dwa słowa: bezczelność i milczące przyzwolenie. Pierwsze dotyczyło teściowej, drugie męża. A pomiędzy nimi ja. Kobieta, która starała się być dobra, wyrozumiała i uprzejma. Aż w końcu zrozumiałam, iż jeżeli dalej będę milczeć, z naszego domu zostanie tylko pusta skorupa.
Nie pojmowałam, jak można wejść do cudzego domu i zabrać to, co do nas nie należy jakby wszystko było jej własnością. Moja teściowa postępowała właśnie tak. Wszystko dla swojej córki. Siostry mojego męża.
Każda jej wizyta kończyła się tym, iż znikało mięso z zamrażarki, garnek z kotletami z kuchenki, a choćby moja nowa prostownica. Jeszcze nie zdążyłam jej użyć a ona po prostu ją zabrała. Bo, jak się później okazało, Weronika ma takie kręcone włosy, a ty i tak siedzisz w domu.
Znosiłam to. Aż przyszedł ostatni sprawdzian cierpliwości przed naszą piątą rocznicą ślubu. Chcieliśmy ją szczególnie uczcić w restauracji, jak za dawnych czasów. Wybrałam już sukienkę, ale brakowało odpowiednich butów. Więc je kupiłam. Piękne, drogie, o których marzyłam od zeszłego lata. Zostawiłam je w pudełku w sypialni, żeby założyć je w święto.
Ale wszystko poszło nie tak.
Tego dnia musiałam zostać dłużej w pracy i poprosiłam męża, żeby odebrał naszą córkę z przedszkola. Zgodził się. Potem jednak sam miał coś do załatwienia i zadzwonił do swojej matki. Dał jej klucz do mieszkania, żeby zabrała Olę i została u nas na jakiś czas.
Gdy wróciłam do domu, od razu poszłam do sypialni i zamarłam. Pudełko z butami zniknęło.
Kamil, gdzie są moje nowe buty? zapytałam, choć już domyślałam się odpowiedzi.
Skąd mam wiedzieć? wzruszył ramionami.
Twoja mama była?
Tak, odebrała Olę i trochę u nas posiedziała.
A klucz? starałam się zachować spokój.
Dałem jej. Co innego miałem zrobić?
Wzięłam telefon i zadzwoniłam do niej. Odebrała od razu.
Dobry wieczór zaczęłam spokojnie. Jestem pewna, iż pani wie, dlaczego dzwonię.
Nie wiem odpowiedziała bez cienia zażenowania.
Gdzie są moje nowe buty?
Dałam je Weronice. I tak masz za dużo butów. A ona nie miała w czym iść na studniówkę.
Po tych słowach po prostu się rozłączyła. Bez skruchy. Bez przeprosin. Po prostu cisza.
Mój mąż, jak zwykle, powiedział: Kupimy ci nowe, nie denerwuj się. To tylko mama.
Wstałam, wzięłam go za rękę i poszliśmy do centrum handlowego. Tam, przed witryną, wskazałam dokładnie tę parę, na którą patrzyłam od miesięcy w internecie buty, na których widok o mało nie dostał zawału.
Alicja, to połowa mojej pensji! wykrztusił, widząc cenę.
Powiedziałeś, iż kupimy. Więc kupujemy odparłam stanowczo.
Kupił je. Zapłacił, można powiedzieć, cenę za swoje milczenie.
Ale historia się nie skończyła. W drodze do domu dostał wiadomość od matki:
Wpadnę dziś do was. Mam siatki z mrożonkami, w mojej zamrażarce nie ma miejsca. Zostawię u was, odbiorę za miesiąc albo dwa.
Widziałam, jak wpatruje się w ekran, jak zaciska usta. Potem, po raz pierwszy w życiu, wybrał jej numer i powiedział twardo:
Mamo, już do nas nie przychodź. Nie dziś, nie jutro, nie za rok. Bo twoja ostatnia pomoc za dużo nas kosztowała.
Rozłączył się. A gdy na niego spojrzałam, po raz pierwszy od dawna poczułam, iż naprawdę jesteśmy rodziną. Taką, której drzwi stoją otworem nie dla złodziei, ale dla tych, którzy na szacunek zasługują.













