Nie ma winnych, czy tak miało być?

twojacena.pl 3 dni temu

Żadna wina, czyli Tak się gwiazdy złożyły

Jan przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę przodem. Drzwi zamknęły się za nimi, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotała nierówna smuga miejskich świateł, a przez ciemność wiła się kręta nitka latarni.

— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — zapytała Zosia.

— Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu gorąco było w środku. Ochłonę i pojedziemy — Jan przytulił żonę.

— Ale piłeś… — nie ustępowała Zosia.

— Ledwo kilka łyków, i to na samym początku wieczoru. Już wywietrzało. I tak mało samochodów o tej porze. Nie martw się — uspokoił ją Jan.

— Mama dzwoniła. Jasiek nie idzie spać bez nas, czeka — westchnęła Zosia. — Jestem zmęczona.

— To pojedziemy? Pół godziny i będziemy w domu — Jan wyjął z kieszeni marynarki kluczyki, nacisnął przycisk na pilocie.

Głęboko na parkingu ich Skoda odpowiedziała sygnałem i mrugnęła światłami.

Jan wyjechał z parkingu modnej podmiejskiej restauracji i pewnie skierował samochód w stronę miasta. Na sąsiednim siedzeniu Zosia wyciągnęła zmęczone nogi, oparła głowę o zagłówek — już nie musiała dbać o fryzurę.

— Fajne wesele miał Paweł, co? Ale nasze było lepsze — powiedział Jan, spoglądając w lusterko wsteczne na oddalające się światła restauracji.

— Szczerze mówiąc, słabo je pamiętam — odparła Zosia, przymykając zmęczone oczy.

— Ja też — przyznał się Jan.

— Swojego wesela nikt nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepsze od innych — dodała Zosia.

— Masz rację — uśmiechnął się Jan.

— Chyba mama powinna zostać u nas na noc. Zanim dojedziemy, zanim zawieziesz ją do domu… — Zosia ziewnęła.

— Oczywiście, niech zostanie. Też ledwo zipię.

— Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz — powiedziała cicho Zosia.

— Za późno, już jedziemy. Nie chcę jutro wracać po samochód.

Zosia nie odpowiedziała. Siedziała z zamkniętymi oczami, marząc, by jak najszybciej dotrzeć do domu, przebrać się, zrzucić ciasne buty, które obtarły jej nogi, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…

Gdyby otworzyła oczy, zauważyłaby, jak Jan kurczowo ściska kierownicę, wytężając wzrok w pędzącą ku nim drogę. Jego blade czoło pokryło się potem, a oddech stał się nierówny. Zosia tego nie widziała.

Jan nie przyznał się przed nią, ale żałował, iż usiadł za kółko. Czuł, jak serce ściska się do bólu, przepychając krew przez żyły. Z każdym uderzeniem ból narastał, oddech stawał się coraz ciBabcia Jasia powtarzała, iż życie jest jak rzeka – czasem niespodziewanie skręca, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto poda rękę, gdy brzeg wydaje się zbyt daleko.

Idź do oryginalnego materiału