Nie ma nikogo dla niej

newsempire24.com 4 dni temu

Matka Zosi tylko ciężko wzdychała, patrząc na swoją piękną córkę. Danuta nie mogła przekonać dziewczyny, iż nie warto całego życia czekać na księcia na białym koniu. Nie doczeka się.

– Zosiu, żyjesz jak w bajce. Rozejrzyj się – ilu chłopaków wokół ciebie jest wartych uwagi. Twój kolega z klasy Jacek i Damian to porządni chłopcy, kręcą się wokół ciebie jak muchy. Dlaczego nie wychodzisz z nimi na spacer, gdy wieczorami przychodzą pod nasz dom? Mogłabyś porozmawiać, zobaczyć, iż w zwykłych chłopakach też może być piękna dusza.

– Mamo, nie potrzebuję pięknej duszy. Potrzebuję, żeby chłopak był przystojniakiem, a w naszej wsi takich nie ma. Nikt mnie nie wart. Spójrz na mnie! Czy jest tu choć jeden, który zasługuje na mnie? – mówiła Zosia, prostując się, przez co jej zgrabna sylwetka wydawała się jeszcze doskonalsza, a o urodzie choćby nie było co wspominać.

Matka tylko potrząsała głową.

– Córko, nie rodz się piękna, ale szczęśliwa. Przysłowie stare jak świat, a życie zawsze je potwierdza.

Zosia od dziecka słyszała te słowa, ale nigdy się nad nimi nie zastanawiała. Im bardziej dorastała, tym bardziej wierzyła, iż piękni ludzie zawsze są szczęśliwi… Od małego przyzwyczaiła się, iż wszyscy się o nią ocierają.

– Ach, jaka śliczna dziewczynka! Ach, jakie oczka, ach, jaka słodka! – a ona się uśmiechała, a ktoś częstował ją cukierkiem, którego nigdy nie odmawiała.

W przedszkolu na występach zawsze grała księżniczką, w szkole każda dziewczyna jej zazdrościła. Nikt nie rozumiał, iż nadmiar zachwytów może jej wyjść bokiem. Danuta często myślała o tym, ale Zosia, pewna swojej wartości, marzyła tylko o przystojniaku u boku. Koledzy, którzy kręcili się wokół niej, widzieli tylko jej szyderczy uśmieszek.

– Czy oni naprawdę nie widzą, kim ja jestem, a kim oni? – myślała.

Danuta starała się wpajać córce, iż przystojni rzadko bywają dobrymi mężami. Ale Zosia wierzyła w coś przeciwnego. W szkole uczyła się słabo, po szkole dostała się do technikum. Tam też nie znalazła godnego kandydata.

– Mamo, nie potrzebuję zwykłych Jacków i Damianów. Poczekam na swoje szczęście – mówiła, gdy matka zaczynała temat zamążpójścia.

Chłopaków wokół niej zawsze było od groma. Po technikum Zosia pracowała w urzędzie gminy. Z czasem jednak miejscani zrozumieli, iż Zosia jest poza ich zasięgiem, i przestali się nią interesować. Koleżanki i koledzy z klasy pospiesznie się pobrali, miewali już dzieci, a ona wciąż sama.

– Mamo, jadę do miasta. Co tu, na wsi? Tam jest moje szczęście, tu nikt mnie nie złapał. Wszyscy jacyś zwyczajni, wiejscy, nie dla mnie. Nie mają tej urody, której potrzebuję – oznajmiła pewnego dnia i wyjechała.

Matka przyjęła to z rezygnacją. Zmęczyło ją przekonywanie córki, iż czas ucieka. Minęły lata, a Zosia wciąż sama. Przyjaciółki przy spotkaniach chwaliły się dziećmi i domowym szczęściem, a Danuta nie wiedziała, co powiedzieć o córce.

Zosia skończyła trzydziestkę, a wciąż sama – nie znalazła przystojniaka, który by ją zauroczył. W końcu trafiła do solidnej firmy, a choćby trafiło jej się na samego dyrektora. Taki właśnie wyobrażała sobie przyszłego męża. Jego maniery, rozmowa, gesty, uśmiech i dołeczek na brodzie, a przede wszystkim regularne rysy twarzy – wszystko na niej zrobiło wrażenie.

Marek był pierwszym mężczyzną, który ją zainteresował, na którym zatrzymała wybór. Nie miało znaczenia, iż był żonaty i miał dwoje dzieci. Od dawna chciała dziecko, ładne dziecko, takie jak ona sama, a o małżeństwie już nie marzyła.

– Niech i tak będzie – myślała. – I tak dostanę, czego chcę.

Uwiedzenie dyrektora nie sprawiło jej problemu. Sam od pierwszego spojrzenia zauważył jej urodę i zaczął się nią interesować. Zaprosił ją do restauracji.

– Zosiu, nigdy nie spotkałem tak pięknej kobiety jak ty. Oczarowałaś mnie. Szkoda, iż nie spotkaliśmy się wcześniej. Niestety, mam rodzinę i nie mogę jej zostawić – mówił szczerze. – Ale będę bardzo szczęśliwy, jeżeli będziemy się czasem widywać.

– Marku, nie przejmuj się. To tylko zabawa, nie mam zamiaru rozbijać twojej rodziny. – A on był tym zachwycony.

Wkrótce Zosia zaszła w ciążę. Dostała to, czego chciała. Marek pomagał, a ona była szczęśliwa. Całą siebie oddała synowi, Mateuszowi. Tylko w nim widziała teraz sens życia.

Mateusz wyrósł na przystojnego i mądrego chłopaka. W szkole miał same piątki, wygrywał olimpiady. Uprawiał sport i nie miał sobie równych. Zosia była z niego dumna.

On też wiedział, iż jest przystojny, ale nie zwracał uwagi na dziewczyny, które za nim szalały. Żadna mu się nie podobała. Zosia zaczęła się martwić:

– Czyżby poszedł w moje ślady? Niech tylko nie powtórzy mojego błędu. Nie trzeba czekać na księżniczkę – trzeba żyć teraz.

Ale nie potrafiła z nim o tym rozmawiać. Wciąż miała nadzieję, iż znajdzie godną dziewczynę – ale koniecznie piękną. Mateusz skończył studia, dostał prestiżową pracę, gwałtownie awansował. Wróżono mu świetlaną przyszłość.

Gdy miał prawie trzydzieści lat, zadzwonił do matki:

– Mamo, zakochałam się. Żenię się z Julką. Przyjedziemy do ciebie. To wspaniała dziewczyna, taka, o jakiej zawsze marzyłem.

– Dobrze, synku. Cieszę się i czekam.

Okazała się zwykłą, sympatyczną prostaczką.
Zosia naprawdę się ucieszyła. Syn wreszcie się żenił. Opowiedział, iż dziewczyna przyszła do ich firmy po studiach i tam ją zauważył. W końcu doczekała się – dziś przyjeżdżają. Wyjęła szampana, spojrzała na suto zastawiony stół i była zadowolona.

– Mamo, poznaj Julkę! – zawołał syn od progu. – Julciu, a to moja mama…

Zosia patrzyła na dziewczZosia wpatrywała się w tę prostą, skromną dziewczynę i nagle zrozumiała, iż przez całe życie goniła za złudzeniem, a prawdziwe szczęście stało przed nią w tej niepozornej, kochającej osobie.

Idź do oryginalnego materiału