Nie liczcie na moje oszczędności

twojacena.pl 3 miesięcy temu

– Mamo, no znowu zaczynasz! – Kinga z irytacją uderzyła dłonią w stół. – Przecież się umówiłyśmy, iż pomożesz nam z kredytem!

– Nic się nie umówiłyśmy – spokojnie odparła Barbara Nowak, mieszając herbatę. – To ty sobie postanowiłaś, iż będę wam pomagać.

– Jak to nie?! – oburzyła się córka. – Powiedziałaś, iż się zastanowisz!

– Zastanowiłam się. I postanowiłam, iż nie pomogę.

W kuchni zapadła napięta cisza. Kinga patrzyła na matkę szeroko otwartymi oczami, jakby nie wierzyła w to, co usłyszała. Jej mąż, Tomasz, nerwowo przestępował z nogi na nogę przy lodówce, wyraźnie czując się niekomfortowo.

– Mamo, ale my mamy trudną sytuację – zaczęła znów Kinga, starając się mówić łagodniej. – Tomek stracił pracę, ja jestem na macierzyńskim z Zosią. Pieniędzy brak, a bank nie czeka.

– A czemu wcześniej o tym nie myśleliście? – Barbara postawiła filiżankę na spodek. – Jak braliście ten kredyt na wasze auto, to was ostrzegałam.

– Jakie auto?! – wybuchnęła Kinga. – To nie auto, tylko zardzewiałe wiadro! Nie mieliśmy czym jeździć!

– Autobusem moglibyście. Ja czterdzieści lat jeździłam autobusami i żyję.

– Mamo! – Kinga zerwała się ze stołka i zaczęła nerwowo chodzić po kuchni. – Serio uważasz, iż mamy z dzieckiem latać po autobusach?

– A dlaczego nie? Ja ciebie sama wychowałam, harowałam od rana do nocy i nikogo o pomoc nie prosiłam.

Tomasz w końcu odważył się wtrącić.

– Pani Barbaro, my nie prosimy o prezent. Oddamy, jak tylko znajdę pracę.

– A kiedy to będzie? – zapytała twardo, ale bez złości. – Miesiąc, dwa, pół roku? A ratę płacić trzeba co miesiąc.

– Na pewno znajdę. Mam dyplom, doświadczenie…

– Oczywiście, iż znajdziesz – skinęła głową Barbara. – Tylko nie wiadomo, jak szybko. A ja co wtedy? Będę żyć z powietrza?

Kinga gwałtownie odwróciła się do matki.

– Masz dobrą emeryturę! Pięć tysięcy złotych! My tylko prosimy o pomoc z ratą – dwa tysiące. Zostanie ci trzy!

– Na co zostanie? – Barbara wyjęła z szuflady zeszyt i okulary. – Policzmy. Czynsz – półtora tysiąca. Leki – tysiąc, a czasem więcej. Jedzenie – tysiąc, półtora minimum. To już cztery. A ubrania? A jak coś się zepsuje? A jak zachoruję i trzeba będzie iść do prywatnego lekarza?

– Mamo, przecież nie kupujesz ubrań co miesiąc – próbowała oponować Kinga.

– A buty? A bielizna? A jak zepsuje się pralka albo lodówka? Na co kupię nowe?

– Wtedy pomożemy – obiecał Tomasz.

Barbara spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

– Tomku, jesteś dobrym człowiekiem, ale nie będziecie mieli czym pomóc. Sami prosicie.

Z pokoju dobiegł płacz dziecka. Kinga rzuciła matce gniewne spojrzenie i poszła do córeczki. Tomasz został w kuchni z teściową.

– Pani Barbaro, rozumiem, iż to niewygodne – powiedział cicho. – Ale naprawdę jesteśmy w potrzasku. Bank już dzwoni codziennie, grozi, iż zabierze auto.

– I słusznie – spokojnie odparła. – Nie trzeba było brać kredytu na coś, na co was nie stać.

– Ale jesteśmy rodziną. Czy rodzina nie powinna sobie pomagać?

– Powinna. Tyle iż ja już pomagałam. Trzydzieści pięć lat wychowywałam córkę, postawiłam na nogi, dałam wykształcenie. Dałam mieszkanie, gdy wychodziła za mąż. Myślałam, iż teraz moja kolej żyć spokojnie.

Tomasz spuścił głowę. Kinga wróciła do kuchni z dzieckiem na rękach.

– Mamo, naprawdę nie żal ci wnuczki? – spytała, kołysząc dziewczynkę. – Co, jeżeli nas wyrzucą na bruk?

– Nikt was na bruk nie wyrzuci – zmęczonym głosem odparła Barbara. – Przestań robić teatr.

– Jak nie wyrzuci? A jak nie spłacimy kredytu?

– Zabiorą auto i tyle. A mieszkać będziecie w tym mieszkaniu, które wam podarowałam.

– Ale jak bez auta będziemy dojeżdżać do pracy?

– Tak jak miliony ludzi. Metrem, tramwajem.

Kinga usiadła na krześle i mocniej przytuliła córeczkę.

– Mamo, dlaczego stałaś się taka twarda? Zawsze nam pomagałaś.

– Bo wcześniej pracowałam i mogłam sobie na to pozwolić. A teraz żyję z emerytury, którą sama zarobiłam.

– Ale przecież nie jesteś biedna! Masz i oszczędności!

Barbara przyjrzała się córce uważnie.

– A skąd wiesz o moich oszczędnościach?

Kinga poczerwieniała i odwróciła wzrok.

– No… przypadkiem widziałam twoją książeczkę oszczędnościową.

– Przypadkiem? – głos Barbary stał się zimny. – Grzebałaś w moich rzeczach?

– Nie! Po prostu leżała na stole, jak przyszłam.

– Leżała w zamkniętej szufladzie. Więc jednak grzebałaś.

– Mamo, no co za różnica! – machnęła ręką Kinga. – Ważne, iż masz pieniądze, a my toniemy w długach!

– I co z tego? To moja poduszka na starość, na leki, na czarną godzinę.

– Jaką czarną godzinę? – nie wytrzymała córka. – U nas już jest!

– U was jest, bo żyjecie ponad stan – twardo powiedziała Barbara. – A moja czarna godzina dopiero przede mną. Co będzie, jak całkiem zachoruję? Kto się mną zaopiekuje? Kto leki kupi?

– My to zrobimy – obiecała Kinga.

– Za co? – zaśmiała się matka. – Z mojej emerytury, którą mi zabierzecie?

– Nie zabierzemy, tylko poprosimy o chwilową pomoc!

– Tak, chwilową. A potem się wam spodoba i co miesiąc będziecie stawać z wyciągniętą ręką.

Tomasz znów spróbował złagodzić sytuację.

– Pani Barbaro, moglibyśmy dać pisemne zobowiązanie. Oficjalnie, u notariusza.

– Nie potrzebuję waszych papierów – machnęła ręką. – Papier wszystko przyjmie.

Dziewczynka znów zaczęła płakać. Kinga wstała i zaczęła ją kołysać.

– Mamo, no dobra, załóżmy, iż faktycznie przeliczyliśmy się z tym kredytem – próbowała znaleźć inny argument. – Ale jesteśmy młodzi, popełniamy błędy. APo długiej chwili milczenia Kinga przytuliła córeczkę mocniej i wyszeptała: „Dobrze, mamo, zrozumiałam – od dzisiaj będziemy radzić sobie sami”.

Idź do oryginalnego materiału