***Dziennik***
Znowu ta sama rozmowa…
– Mamo, przestań w końcu! – Weronika uderzyła dłonią w stół, nie mogąc ukryć irytacji. – Umówiłyśmy się, iż pomożesz nam z tym kredytem!
– Nie umówiłyśmy się na nic – odparła spokojnie Grażyna, mieszając herbatę łyżeczką. – To ty założyłaś, iż będę wam pomagać.
– Jak to nie? Przecież powiedziałaś, iż się zastanowisz!
– Zastanowiłam się. I uważam, iż nie pomogę.
W kuchni zapanowała ciężka cisza. Weronika patrzyła na matkę szeroko otwartymi oczami, jakby nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Jej mąż, Krzysztof, nerwowo przestępował z nogi na nogę przy lodówce, wyraźnie czując się nie na miejscu.
– Mamo, ale my mamy trudną sytuację – zaczęła znów Weronika, łagodząc ton. – Krzysiek stracił pracę, ja jestem na macierzyńskim z Jagódką. Pieniędzy brak, a bank nie czeka.
– A dlaczego nie pomyśleliście o tym wcześniej? – Grażyna postawiła filiżankę na spodku. – Gdzie byli wasze głowy, gdy braliście kredyt na ten wasz wóz? Przecież was ostrzegałam.
– Jaki wóz?! – wybuchnęła Weronika. – To nie wóz, tylko złom! Nie mieliśmy czym jeździć!
– Autobusami jeździlibyście. Ja czterdzieści lat jeździłam komunikacją i żyję.
– Mamo! – córka zerwała się od stołu i zaczęła nerwowo chodzić po kuchni. – Naprawdę uważasz, iż powinniśmy z dzieckiem tłuc się autobusami?
– A dlaczego nie? Ciebie sama wychowałam, harowałam od rana do nocy i nikogo nie prosiłam o pomoc.
Krzysztof w końcu odważył się wtrącić:
– Pani Grażyno, my nie oczekujemy darowizny. Oddamy każdą złotówkę, jak tylko znajdę pracę.
– A kiedy to będzie? – spytała bez złości, ale stanowczo. – Miesiąc, dwa, pół roku? A rata kredytu co miesiąc.
– Na pewno coś znajdę. Mam wykształcenie, doświadczenie…
– Oczywiście, iż znajdziesz – skinęła głową Grażyna. – Tylko kiedy? A ja co, będę żyła z powietrza?
Weronika odwróciła się gwałtownie:
– Masz przyzwoitą emeryturę! Pięć tysięcy złotych! Prosimy tylko o pomoc z ratą – dwa tysiące. Zostanie ci trzy!
– Na co trzy? – sięgnęła do szuflady po notes i okulary. – Zobaczmy: czynsz – półtora tysiąca. Leki – tysiąc, czasem więcej. Jedzenie – tysiąc pięćset minimum. To już cztery. A ubrania? A jak coś się zepsuje? A jeżeli zachoruję i trzeba będzie iść do prywatnego lekarza?
– Mamo, przecież nie kupujesz ubrań co miesiąc – próbowała protestować Weronika.
– A buty? A bielizna? A jeżeli zepsuje się pralka albo lodówka? Skąd wezmę na nowe?
– Wtedy pomożemy – obiecał Krzysztof.
Grażyna spojrzała na zięcia z lekkim uśmieszkiem.
– Krzysiek, jesteś dobrym człowiekiem, ale pomocy nie będziecie w stanie udzielić. Sami prosicie.
W sąsiednim pokoju zapłakała Jagódka. Weronika rzuciła matce gniewne spojrzenie i poszła do dziecka. Krzysztof został sam z teściową.
– Pani Grażyno, rozumiem, iż to niekomfortowa sytuacja – powiedział cicho. – Ale naprawdę jesteśmy w potrzasku. Bank dzwoni codziennie, grozi przejęciem auta.
– I słusznie – odparła bezemocjonalnie. – Nie powinniście brać kredytu na coś, na co was nie stać.
– Ale jesteśmy rodziną. Czy rodzina nie powinna sobie pomagać?
– Powinna. Tyle iż ja już pomogłam. Trzydzieści pięć lat wychowywałam córkę, wykształciłam, dałam mieszkanie, gdy wychodziła za mąż. Myślałam, iż teraz moja kolej żyć spokojnie.
Krzysztof spuścił wzrok. Weronika wróciła z dzieckiem na ręku.
– Mamo, czy ci nie żal wnuczki? – spytała, kołysząc dziewczynkę. – Co, jeżeli nas wyrzucą z mieszkania?
– Nikt was nie wyrzuci – powiedziała zmęczona Grażyna. – Przestań robić dramę.
– Jak to nie się nie wyrzuci? jeżeli nie spłacimy kredytu…
– Tylko auto znajda. A mieszkanie, które wam dałam, zostanie wasze.
– Ale jak do pracy dojeżdżać bez auta?
– Jak miliony ludzi – tramwajem, autobusami.
Weronika usiadła, mocniej przytulając córeczkę.
– Dlaczego stałaś się taka twarda? Zawsze nam pomagałaś.
– Bo kiedyś pracowałam i mogłam sobie na to pozwolić. Teraz żyję z emerytury, którą sama zarobiłam.
– Ale nie jesteś biedna! Masz oszczędności!
Grażyna spojrzała na córkę uważnie.
– Skąd wiesz o moich oszczędnościach?
Weronika poczerwieniała.
– No… przypadkiem zobaczyłam twoją książeczkę.
– Przypadkiem? – głos Grażyny stał się zimny. – Grzebałaś w moich rzeczach?
– Ależ nie! Leżała na stole, kiedy byłam u ciebie.
– W zamkniętej szufladzie. Więc jednak grzebałaś.
– Mamo, co za różnica! – machnęła ręką Weronika. – Ważne, iż masz pieniądze, a my toniemy w długach!
– I co z tego? To moja poduszka na starość, na leki, na czarną godzinę.
– Jaką czarną godzinę?! U nas już jest!
– U was jest, bo żyjecie ponad stan – odpowiedziała stanowczo. – A moja czarna godzina dopiero nadejdzie. Co będzie, gdy zachoruję? Kto mnie będzie pielęgnował? Kto kupi leki?
– My to zrobimy – obiecała Weronika.
– Za co? – uśmiechnęła się gorzko. – Za moją emeryturę, którą mi odbierzecie?
– Nie odbierzemy! Poprosimy tylko o chwilową pomoc!
– Chwilowa? A potem przyjdzie wam to do gustu i będziecie co miesiąc stać z wyciągniętą ręką.
Krzysztof znów próbował złagodzić sytuację.
– Pani Grażyno, możemy podpisać umowę, u notariusza…
– Nie potrzebuję waszych papierów – machnęła ręką. – Każda kartka zniesie wszystko.
Jagódka znów zaczęła płakać. Weronika wstała, zaczynając kołysać dziecko.
– Mamo, dobrze, załóżmy, iż rzeczywiście przeliczyliśmy się z kredytem – próbowała innego podejścia. – Ale jesteśmy młodzi, popełniamy błędy. Ty masz doświadczenie, mądrośćWeronika westchnęła głęboko, przytulając córeczkę jeszcze mocniej, i w końcu zrozumiała, iż prawdziwa pomoc matki polega nie na dawaniu pieniędzy, ale na nauce samodzielności.