– Mamo, no znowu swoje! – Agnieszka z irytacją uderzyła dłonią w stół. – Przecież się umówiliśmy, iż pomożesz nam z kredytem!
– Nic się nie umówiliśmy – spokojnie odparła Wanda, mieszając herbatę. – Ty sama zdecydowałaś, iż będę wam pomagać.
– Jak to nie?! – oburzyła się córka. – Powiedziałaś, iż się zastanowisz!
– Zastanowiłam się. I postanowiłam, iż nie pomogę.
W kuchni zapadła ciężka cisza. Agnieszka patrzyła na matkę szeroko otwartymi oczami, jakby nie wierzyła w to, co słyszy. Jej mąż, Krzysztof, nerwowo przestępował z nogi na nogę przy lodówce, wyraźnie czując się niekomfortowo.
– Mamo, ale my mamy trudną sytuację – zaczęła znów Agnieszka, starając się mówić łagodniej. – Krzysiek stracił pracę, ja jestem na macierzyńskim z Zosią. Pieniędzy brak, a bank nie czeka.
– A czemu wcześniej o tym nie myśleliście? – Wanda postawiła filiżankę na spodku. – Gdy braliście ten kredyt na samochód, przecież was ostrzegałam.
– Jaki samochód? – wybuchnęła Agnieszka. – To przecież nie auto, tylko złom! Nie mieliśmy czym jeździć!
– Mogliście jeździć autobusem. Ja czterdzieści lat jeździłam i jakoś żyję.
– Mamo! – Agnieszka wstała od stołu i zaczęła nerwowo chodzić po kuchni. – Naprawdę uważasz, iż powinniśmy z dzieckiem tłuc się komunikacją?
– A czemu nie? Ja ciebie sama wychowałam, pracując od rana do nocy, i nikogo o pomoc nie prosiłam.
Krzysztof w końcu odważył się włączyć do rozmowy.
– Wando, my nie prosimy o prezent. Oddamy, jak tylko znajdę pracę.
– Kiedy to będzie? – zapytała bez złości, ale stanowczo. – Szukasz miesiąc, dwa, pół roku? A rata bankowa co miesiąc.
– Na pewno znajdę. Mam dyplom, doświadczenie.
– Oczywiście, iż znajdziesz – skinęła Wanda. – Tylko nie wiadomo kiedy. A ja co? Będę żyła z powietrza?
Agnieszka gwałtownie odwróciła się do matki.
– Przecież masz dobrą emeryturę! Pięć tysięcy złotych! My prosimy tylko o pomoc z ratą – dwa tysiące. Zostanie ci trzy!
– Na co zostanie? – Wanda wyjęła z szuflady zeszyt i okulary. – Policzymy. Rachunki – tysiąc pięćset. Leki – tysiąc, czasem więcej. Jedzenie – minimum tysiąc. To już trzy i pół. A ubrania? A jak coś się zepsuje? A jak zachoruję i trzeba będzie iść do prywatnego lekarza?
– Mamo, ale przecież nie kupujesz ubrań co miesiąc – próbowała protestować Agnieszka.
– A buty? A bielizna? A jak zepsuje się pralka albo lodówka? Skąd wezmę na nową?
– Wtedy pomożemy – obiecał Krzysztof.
Wanda spojrzała na zięcia z lekkim uśmieszkiem.
– Krzyśku, jesteś dobrym człowiekiem, ale pomocy od was nie będzie. Sami przecież prosicie.
Z pokoju dziecięcego rozległ się płacz. Agnieszka rzuciła matce gniewne spojrzenie i poszła do córeczki. Krzysztof został w kuchni z teściową.
– Wando, rozumiem, iż to niewygodne – powiedział cicho. – Ale naprawdę jesteśmy w potrzasku. Bank już dzwoni codziennie, grozi zajęciem auta.
– I słusznie – spokojnie odparła. – Nie powinniście brać kredytu, na który was nie stać.
– Ale przecież jesteśmy rodziną. Czy rodzina nie powinna sobie pomagać?
– Powinna. Tyle iż ja już pomogłam. Trzydzieści pięć lat wychowywałam córkę, dałam jej wykształcenie. Podarowałam mieszkanie, gdy wychodziła za mąż. Myślałam, iż teraz moja kolej żyć spokojnie.
Krzysztof spuścił głowę. Agnieszka wróciła z dzieckiem na rękach.
– Mamo, naprawdę nie żal ci wnuczki? – spytała, kołysząc malutką. – Co, jeżeli wyrzucą nas na ulicę?
– Nikt was nie wyrzuci – zmęczonym głosem odpowiedziała Wanda. – Przestań grać przedstawienie.
– Jak nie wyrzucą? A jeżeli nie spłacimy kredytu?
– Wezmą auto i tyle. A mieszkać będziecie w tym, które wam podarowałam.
– Ale bez auta jak będziemy do pracy dojeżdżać?
– Tak jak miliony ludzi. Metrem, autobusem.
Agnieszka usiadła na krześle i mocniej przytuliła córeczkę.
– Mamo, dlaczego stałaś się taka twarda? Dawniej zawsze nam pomagałaś.
– Dawniej pracowałam i mogłam sobie na to pozwolić. Teraz żyję z emerytury, którą sama zarobiłam.
– Ależ nie jesteś biedna! Masz przecież oszczędności!
Wanda spojrzała na córkę uważnie.
– Skąd wiesz o moich oszczędnościach?
Agnieszka zaczerwieniła się i spojrzała w bok.
– No… przypadkiem widziałam twoją książeczkę oszczędnościową.
– Przypadkiem? – głos Wandy stał się zimny. – Grzebałaś w moich rzeczach?
– Ależ nie! Po prostu leżała na stole, gdy byłam u ciebie.
– Leżała w zamkniętej szufladzie. Więc jednak grzebałaś.
– Mamo, no i co z tego! – machnęła ręką Agnieszka. – Ważne, iż masz pieniądze, a my toniemy w długach!
– I co z tego, iż mam? To moja poduszka na starość, na leki, na czarną godzinę.
– Jaką czarną godzinę? – nie wytrzymała córka. – Dla nas już nadeszła!
– Dla was nadeszła, bo żyjecie ponad stan – powiedziała twardo Wanda. – A moja czarna godzina dopiero przede mną. Co będzie, gdy całkiem zaniemogę? Kto się mną zaopiekuje? Kto kupi leki?
– My się zajmiemy – obiecała Agnieszka.
– Za co? – zaśmiała się matka. – Za moją emeryturę, którą mi zabierzecie?
– Nie zabierzemy, tylko poprosimy o chwilową pomoc!
– Tak, chwilową. A potem wam się spodoba i co miesiąc będziecie stać z wyciągniętą ręką.
Krzysztof znów spróbował złagodzić sytuację.
– Wando, moglibyśmy dać ci pisemne zobowiązanie. Oficjalnie, u notariusza.
– Nie potrzebuję waszych obietnic – machnęła ręką. – Papier wszystko przyjmie.
Dziewczynka znów zaczęła płakać. Agnieszka wstała i zaczęła ją kołysać.
– Mamo, dobrze, załóżmy, iż faktycznie nie obliczyliśmy się z kredytWanda westchnęła ciężko, patrząc przez okno na wirujące płatki śniegu, i pomyślała, iż czasem najtrudniejsza pomoc to ta, której się nie daje.