W Krakowie często wymagamy od innych ( głównie tych „obcych”) by zachowywali się z kulturą, szanowali przestrzeń publiczną i dostosowywali się do rytmu miasta. I słusznie. Problem w tym, iż bardzo chętnie wskazujemy palcem turystów, a zupełnie nie zauważamy, iż jednymi z głównych winowajców pieskiego chaosu w centrum miasta są „nasi” – lokalni, krakowscy przewodnicy.
Bo to nie turyści z dnia na dzień opanowują chodniki i aleje. Oni są prowadzeni. I to właśnie prowadzący, często z pozoru doświadczeni i zawodowo związani z Krakowem, prowadzą swoje grupy tak, jakby byli jedynymi użytkownikami tej przestrzeni. Środkiem chodnika, całą szerokością, bez oglądania się na kogokolwiek. A iż ktoś chce przejść z naprzeciwka? A iż ktoś śpieszy się do pracy? A iż starsza osoba z zakupami próbuje się przecisnąć między zwiedzającymi? Trudno. Bo przewodnik właśnie opowiada o Barbakanie.
To nie są jednostkowe przypadki. To codzienny obraz krakowskich uliczek, skwerów i Plant – miasto staje się deptakiem prowadzonym przez jedną osobę z mikrofonem i piętnastoma osobami zapatrzonymi w parasolkę. Zresztą – skoro już o niej mowa – skoro nosicie te charakterystyczne parasolki w barwach narodowych, to może czas zacząć ich używać do czegoś więcej niż tylko do identyfikacji. Może warto jednego czy drugiego turystę delikatnie stuknąć w głowę – nie za karę, ale dla przypomnienia, iż nie idzie sam po bulwarze we Florencji, tylko po zatłoczonym, żyjącym mieście, w którym są też inni ludzie.


Bo Kraków to nie tylko sceneria do zdjęć i opowieści o królach. To również miejsce, w którym codziennie ktoś biegnie na tramwaj, odbiera dziecko z przedszkola, jedzie na dyżur do szpitala albo po prostu chce przejść z punktu A do B bez przeciskania się przez zwartą grupę idącą jak orszak weselny. I tak – da się to wszystko pogodzić. Wystarczy odrobina myślenia i przestrzeganie podstawowej zasady: idziemy prawą stroną. Zatrzymujemy się z boku. Robimy miejsce. Nie zachowujemy się, jakbyśmy wykupili chodnik na wyłączność.
Może więc, zamiast tworzyć w magistracie kolejne kampanie edukacyjne tylko dla turystów, warto spojrzeć pod własne podwórko. Może nasi urzędnicy – ci odpowiedzialni za turystykę, promocję miasta, współpracę z branżą przewodnicką – znajdą chwilę, by przypomnieć swoim „podopiecznym”, iż żyją i pracują nie w muzeum, ale w żywym organizmie miejskim.
Mają ich przecież na wyciągnięcie ręki. Wiedzą, kto prowadzi grupy, znają stowarzyszenia przewodnickie, mają kontakty, mogą działać. jeżeli umieją wspólnie z Nocnym Burmistrzem i City Helpersami tłumaczyć turystom, jak należy się zachowywać w Krakowie – może czas, by zaczęli od swoich? Bo przewodnicy też są częścią ruchu turystycznego. A skoro tak, to niech świecą przykładem. Albo przynajmniej nie przeszkadzają.
Drogi przewodniku – jesteś ważny, ale nie jesteś całym światem. Wiemy, iż twoja grupa to twoja odpowiedzialność. Ale miasto to nie tylko twoja grupa. I nie tylko Twój mikrofon. Jesteś tu z ludźmi, którzy też mają prawo do przestrzeni – choćby jeżeli akurat nie słuchają opowieści o witrażach Wyspiańskiego.
To naprawdę nie jest wiele: trochę wyobraźni, trochę pokory i odrobina zasad współżycia społecznego. Tak niewiele, a tak wiele zmienia.
Jarek Strzeboński