Tego marcowego ranka Elżbietę trzęsło od samego świtu. Nie z zimna – ze złości. Stała przed lustrem, ubierała synka i próbowała powstrzymać irytację. Dziś był ósmy marca. Kobiecy dzień, który mógłby minąć choć trochę spokojniej, ale znów miała jechać do teściowej. A to oznaczało wymuszone uśmiechy, uszczypliwe uwagi, pretensje i to wieczne poczucie winy, które tamta potrafiła wywołać z niezwykłą wprawą.
— Ela, znów się krzywisz? — burknął Krzysztof, naciągając kurtkę. — Tylko nie mów, iż nie chcesz jechać.
— Naprawdę nie domyślasz się dlaczego? — syknęła przez zęby. — Znów będzie czepiać się, oskarżać, opowiadać, jak źle wychowam Wojtka, a choćby nie spyta, jak się czuję. Choć raz mogłaby pamiętać, iż haruję od rana do nocy i cały dom trzyma się na mnie.
— Przecież nie wychodzisz z domu — prychnął.
— Myślisz, iż praca zdalna to leżenie na kanapie? Albo iż prąd, jedzenie i ubrania spadają z nieba?
Krzysztof się obraził. Nie przywykł, by Elżbieta przypominała mu o pieniądzach. Choć racja była po jej stronie – jej zarobki jako graficzki freelancerki trzykrotnie przewyższały jego pensję ochroniarza w magazynie.
— Może pojedziesz sam? — spróbowała jeszcze raz.
— Dziś święto, Ela. Ósmy marca. Nie możesz tak po prostu olewać mojej matki.
Dwie godziny później siedzieli już w jednopokojowym mieszkaniu Janiny Konstantynownej na Woli. W kącie, na rozkładanym fotelu, przeglądała magazyn Kinga – dwudziestoletnia siostrzenica Krzysztofa, sierota, którą teściowa wzięła pod opiekę pięć lat wcześniej po śmierci rodziców. Elżbieta i Kinga nigdy nie znalazły wspólnego języka. I Elżbieta nie mogła nie zauważyć, iż teściowa wyraźnie faworyzowała dziewczynę, a nie własnego wnuka.
— Naradziłam się z siostrami — oznajmiła Janina Konstantynowna przy świątecznym stole. — Mieszkanie przepiszę na Kingę. Wy macie już swoje, a ona dopiero zaczyna życie.
Po kilku dniach dokumenty były gotowe. Pod warunkiem, iż Kinga wprowadzi się dopiero po śmierci babci. ale los, jak to bywa, postanowił inaczej – trzy tygodnie później Janina Konstantynowna przeszła ciężki udar. Kobieta przeżyła, ale nie była już samodzielna.
— Musimy się przeprowadzić do mamy — oświadczył stanowczo Krzysztof. — Sama nie da rady.
Elżbieta przełknęła grudę złości. Rzeczywiście się przeprowadzili. Tylko opieka nad teściową – karmienie, mycie, sprzątanie, zmiana pościeli – spadła wyłącznie na nią. Krzysztof szedł do pracy, Kinga – na studia i do chłopaka. A Elżbieta pracowała, dźwigała dom na barkach, a teraz jeszcze została pielęgniarką.
— Krzysiek, może Kinga pomoże? W końcu to teraz jej mieszkanie — nie wytrzymała pewnego wieczoru.
— Jest studentką, ma związek. Nie będzie tu z nim przesiadywać. Poza tym – ty przecież siedzisz w domu.
— W domu. Pracuję. I wszystko ciągnę sama.
— Znudziło ci się, co? — uśmiechnął się szyderczo. — Moja matka – więc tobie wypada się nią zajmować. Przecież jej nie zostawisz?
— To twoja matka. Dla mnie – teściowa. Nie jestem zobowiązana. Ty za moją matką na pewno byś nie latał. Więc wynajmij opiekunkę.
— Ty jej zapłacisz?
— Z jej emerytury. Albo ze swojej pensji.
— A po co mi w ogóle jesteś? — rzucił zimno. — Idź, zobacz, co z nią.
I tej nocy Elżbieta leżała, wpatrując się w sufit. Myśli wirowały w głowie z urazą. Po prostu ją wykorzystywał. Jako kobietę, pracownicę, opiekunkę. Kinga – spadkobierczyni – choćby się nie pojawiała. A ona łamała się każdego dnia.
Rankiem, gdy Krzysztof wyszedł do pracy, Elżbieta spakowała rzeczy. Wzięła synka za rękę i wróciła do ich własnego mieszkania. Wyłączyła telefon. Wysłała tylko jedno krótkie wiadomość: „Mam dość bycia wszystkim naraz. Powodzenia.”
Wieczorem Krzysztof przyjechał, wściekły.
— Alfo wrócisz, albo składam pozew o rozwód! — syczał, iskrząc oczami.
— Jak uważasz — odparła spokojnie Elżbieta. — Tyle iż teraz to ja go złożę. Nie muszę się poświęcać dla cudzego mieszkania i osoby, która nigdy nie powiedziała „dziękuję”.
— Uważaj, żebyś potem nie żałowała!
— O, nie. Już żałuję. Że tyle znosiłam. A teraz – wolność. Dziękuję ci tylko za Wojtka.
Miesiąc później małżeństwo rozwiązano za obopólną zgodą. Krzysztof nie przeprosił. Elżbieta więcej nie zadzwoniła.
A pół roku później dowiedziała się, iż Janina Konstantynowna zmarła. I Kinga – ta ukochana siostrzenica, dla której wszystko się robiło – wyrzuciła wuja za drzwi jak niepotrzebny mebel.
Życie wszystko ułożyło na swoim miejscu. I Elżbieta ani trochę nie żałowała, iż odeszła w porę.