— Natalia, mam dla ciebie nie najlepsze wieści — rzucił Krzysztof, odkładając łyżkę na talerz i spuszczając wzrok. — Z mamą jest naprawdę źle. Ma już osiemdziesiąt lat. Nie radzi sobie sama. Potrzebuje stałej opieki.
— Bałam się tego… — Natalia westchnęła, wycierając ręce w ścierkę. — A pogadałeś z Jackiem? Chyba trzeba będzie znaleźć opiekunkę. Sami nie damy rady tego ciągnąć.
— Pogadałem. I ustaliliśmy: opiekunka to droga sprawa. Poza tym, obcy człowiek w domu to ryzyko. Lepiej, żeby zajęła się nią ktoś z rodziny.
— *Ustaliliście*? — Natalia zaniepokoiła się. — Już wszystko z bratem przedyskutowaliście?
— Tak. I doszliśmy do wniosku: ty jesteś najlepszym wyborem. Mama cię zna, zaakceptuje. Obcej osoby — nie. No i w końcu jesteś w domu, możesz zwolnić się z pracy i się nią zająć.
W klatce piersiowej Natalii coś się zerwało. Pracowała jako księgowa, do emerytury brakowało ledwie trzech lat. Rzucić pracę? Stracić staż i świadczenie?
— Krzysiu, muszę to przemyśleć. Nie jestem ze stali. Mnie też zdrowie nie dopisuje. I w ogóle… choćby ze mną nie porozmawialiście. Po prostu postawiliście mnie przed faktem.
— Natalka, no przecież wiesz, iż mama dała nam to mieszkanie. Zrobiła wszystko dla nas, teraz nasza kolej, żeby się odwdzięczyć. Ja i Jacek pomożemy, nie zostaniesz sama.
Wiedziała dobrze — pomogą dokładnie na tyle, na ile im wygodnie. W praktyce cały ciężar spadnie na nią. Ale nie zaczęła kłótni. Poprosiła w pracy o miesiąc urlopu „w związku z opieką nad członkiem rodziny”. I postawiła warunek:
— Tylko miesiąc. Potem wracamy do tematu. Nie zgadzam się na bezterminowe harówki.
— Umówione. A na razie zabierzemy mamę do nas — będzie wygodniej. Nie będziesz musiała latać tam i z powrotem.
Następnego ranka Stanisława Janowa, matka Krzysztofa, stanęła w progu ich kawalerki w podwarszawskim Pruszkowie. Wyglądała na wyniszczoną, poruszała się z trudem. Przynieśli wózek inwalidzki, rozłożyli koce, poukładali leki, wniesiono miski, poduszki, kołdry. W powietrzu zawisł zapach chloru i starości.
Krzysztof od razu przeszedł do rozkazów:
— Podłóż jej poduszkę pod plecy. Zupa wystygła, podgrzej. I pilnuj, żeby brała wszystkie tabletki — od dzisiaj to twoja robota!
Natalia milczała, robiła, co kazano. Ale nie miała już czterdziestu lat. Plecy bolały, ciśnienie skakało, stawy jęczały. A teściowa, jakby na złość, zaczęła płatać figle: wylewała kompot, chowała leki, narzekała na hałas.
Po kilku dniach zjawił się Jacek z żoną — Bożeną. Nie zdjąwszy kurtek, przeszli po mieszkaniu jak po muzeum. Oglądali wszystko, komentując na głos: „Tu mama się udusi”, „Tu wieje”. Natalia stała w kącie jak cień.
— Mamo, jak tu jest? Nie dokucza ci ta Natalia? — spytał Jacek.
— Synku, któż by chciał starej babie usługiwać? — jęknęła Stanisława Janowa. — Patrzy na mnie jak na kulę u nogi. Ani gołąbków, ani troski. Wszystko robi z musu…
Natalia nie wytrzymała.
— Gołąbki będą jutro. Dziś są kotlety i zupa. Po co tyle jedzenia naraz?
— Natalio — wtrąciła się Bożena — jak można nie gotować codziennie? To starsza osoba! Trzeba ją karmić jak dziecko. Czy to dla ciebie za trudne?
— Bożenko, gotuję, piorę, sprzątam, myję… Spróbowałabyś sama — wtedy pogadamy. Jak przyjdzie wasza kolej, róbcie, jak uważacie.
— A ja mam pracę! Nie mogę. I… nie umiem! — odparła od razu spanikowana Bożena, jej buta gdzieś wyparowała.
Wyszli tak, jak przyszli — bez słowa pomocy.
A Krzysztof, mimo obietnic, coraz bardziej się wymigiwał:
— Natusiu, no przecież jesteś kobietą. Dasz radę. Ja jestem w pracy, zmęczony. Zresztą, to tradycja — synowe opiekują się teściowymi. I nikt nie narzekał.
Natalia milczała. Liczyła dni do powrotu do pracy.
Po trzech tygodniach Krzysztof wrócił z „nowinami”:
— Uzgodniliśmy z Jackiem. Mama sporządzi na ciebie testament na mieszkanie. A ty zwolnisz się i zajmiesz się nią na stałe. To będzie sprawiedliwe.
— Co?! — Natalia zbladła. — Naprawdę myślisz, iż zamienię swoje życie na jej metry kwadratowe? Nie potrzebuję mieszkania za cenę zdrowia! Nie chcę spędzić lat na pielęgnowaniu w zamian za spadek!
— Pomyśl o synu! Moglibyśmy sprzedać mieszkanie, podzielić, i Bartek też by coś dostał.
— Za dziesięć lat, może. Albo piętnaście. A ja? Mam się po prostu wymazać?
Krzysztof milczał. Wyglądał na urażonego.
— Mam w nosie to mieszkanie, Krzysiu. Chcę żyć. Wrócić do pracy, pić kawę, czytać książki, a nie biegać z miednicą. Masz brata — niech choć raz weźmie odpowiedzialność. Albo wynajmijcie opiekunkę!
— Pieniądze! Zawsze te pieniądze! A twoja pensja to grosze. W domu wyjdziesz na lepsze!
— Nie! Moja decyzja jest ostateczna! — Natalia spojrzała mężowi prosto w oczy. — Róbcie, co chcecie. Ale ja już nie będę zajmować się Stanisławą Janową.
Tydzień później Natalia spakowała rzeczy. Cicho, bez awantur. Wynajęła pokój w kamienicy. Syn — Bartek — stanął po jej stronie: obiecał pomagać finansowo, dzwonić, odwiedzać.
Krzysztof gwałtownie pojął, iż matka wymaga opieki. Opiekunka znalazła się błyskawicznie. Wykwalifikowana, z referencjami.
A Natalia po raz pierwszy od lat poczuła się wolna. Nie winna. Nie zobowiązana. Po prostu sobą. Kobietą, która w końcu wybrała siebie.