Nie jestem jakaś chora - jak grać w fikcję z miłości i co do tego ma Bruce Lee

okiemobiektywu.pl 3 dni temu

Są takie momenty w teatrze, kiedy człowiek przestaje być tylko widzem. Kiedy nagle siada na widowni nie jako recenzent, nie jako obserwator kultury, ale jako ktoś, kto zna tę rzeczywistość od środka. Dokładnie tak poczułem się 11 grudnia w Teatrze im. Wilama Horzycy, na Scenie na Zapleczu, podczas czytania scenicznego „Nie jestem jakaś chora” Darii Sobik.

Wyszedłem stamtąd z bardzo wyraźnym poczuciem: to nie jest spektakl „o demencji”. To spektakl o odpowiedzialności, o miłości i o grze w fikcję, która bywa jedyną formą ratunku. To dowód na to, iż ta instytucja, mimo iż niedawno świętowała swoje 120-lecie istnienia, wciąż potrafi dotykać najbardziej aktualnych i bolesnych strun ludzkiej duszy, nie bojąc się trudnych tematów.

Good Bye, Lenin! na toruńskiej scenie

Podczas rozmowy po czytaniu padło porównanie do filmu „Good Bye, Lenin!” Wolfganga Beckera. I ta myśl wracała do mnie jeszcze długo po wyjściu z teatru. Pamiętacie ten film? Tam syn, Alex, buduje dla swojej matki iluzję świata (NRD), który przestał istnieć, bo prawda o nowej rzeczywistości mogłaby ją zabić.

W sztuce Darii Sobik, w reżyserii Marii Bakumenko, widzę ten sam mechanizm. Córka - grana niezwykle odważnie i emocjonalnie przez Matyldę Podfilipską (laureatkę nagrody Wilama dla Najpopularniejszej Aktorki) - w pewnym momencie przestaje walczyć z faktami. Zamiast prostować i tłumaczyć, zakłada koronę. Wchodzi w świat swojej matki i mówi bez słów: „dobrze, zagrajmy w to razem”.

To nie jest kapitulacja. To jest akt najwyższej miłości. Podobnie jak u Beckera, mamy do czynienia z fikcją, która nie jest kłamstwem. Jest wspólnym rytuałem, ostatnią przestrzenią porozumienia, w której nie obowiązują już racjonalność i medyczne diagnozy, tylko czysta relacja.

Trzy pokolenia bezradności

Na scenie widzimy trzy kobiety. Jolanta Teska jako Bona (matka) balansuje na granicy siły i kruchości - w chorobie paradoksalnie odzyskuje prawo do własnego, królewskiego świata. Wnuczka (Maja Kalbarczyk) wchodzi w ten świat najłatwiej, bo dzieci mają naturalną zgodę na „inność”.

To dorośli cierpią najbardziej. Spektakl uderza w ten czuły punkt: jak zaakceptować rodziców takimi, jacy są teraz, a nie takimi, jakimi chcielibyśmy ich zapamiętać?

Pani z MOPS-u i Bruce Lee

Jest w tej historii jeszcze jeden wątek, który uderzył mnie osobiście. Na scenie pojawia się postać Pani z MOPS-u, grana przez moją koleżankę sprzed lat, Marię Kierzkowską. I nagle teatr niebezpiecznie zbliżył się do mojego życia.

Bo ja ten świat znam. Przez ponad pięć lat pracowałem jako pracownik socjalny - w realnych mieszkaniach, w realnych kryzysach, w MOPR-ze (choć w sztuce umownie to MOPS). I wiem jedno: to nie jest praca dla urzędnika zza biurka. To wchodzenie w cudze życie bez zbroi i bez scenariusza.

Czasem patrzę na pewne stare zdjęcie z gazety, które krąży gdzieś w sieci. Widać na nim mnie - na szkoleniu z samoobrony dla pracowników socjalnych. Krótka fryzura, napięte mięśnie, skupienie. Podpis mógłby brzmieć: „Pracownik socjalny jak Bruce Lee”.

Śmieszne? Może trochę. Ale pod tym obrazkiem kryje się prawda, którą zobaczyłem też na scenie u Marii Kierzkowskiej. Ten zawód wymaga nie tylko empatii, ale i gotowości na konfrontację - z agresją, z lękiem, z bezradnością systemu. Ten teatralny MOPS nie był papierowy. Był ludzki. I właśnie dlatego momentami tak niewygodny. Mój wewnętrzny Bruce Lee przybiłby Pani z MOPS-u piątkę za wytrwałość.

Teatr, który nie daje łatwych odpowiedzi

To czytanie sceniczne w ramach cyklu Re:generacje nie było „ładne”. Było potrzebne. Emocje były na wierzchu, jak słusznie zauważył ktoś z widowni. I bardzo dobrze. Bo starość i demencja nie są estetyczne. Są graniczne.

Podobnie jak w innym głośnym spektaklu tej sceny - Romeo i Julia w Krainie FAKAPU - tutaj również twórcy szukają nowych języków do opowiadania o relacjach w świecie, który się rozpada. Tam mieliśmy korporacyjną dystopię, tu mamy osobisty dramat w czterech ścianach, ale w obu przypadkach chodzi o to samo: o próbę spotkania z drugim człowiekiem.

Wyszedłem z teatru poruszony. Nie jako krytyk. Jako syn. I jako były pracownik socjalny, który wie, iż czasem największą siłą nie jest walka z rzeczywistością, ale zgoda na nią. I iż czasem warto - jak Alex w filmie, jak Córka w tej sztuce - założyć koronę i wejść do gry. Choćby na chwilę.

Podoba Ci się to, co piszę?
Jeśli moje historie do Ciebie trafiają, możesz postawić mi wirtualną kawę. To paliwo do dalszych podróży - tych po świecie i tych po kulturze! ☕
👉 https://buycoffee.to/okiemobiektywu

Idź do oryginalnego materiału