**Dziennik Katarzyny**
Kocham seriale. Wierzyłam, iż prawdziwe życie może być tak pełne emocji jak na ekranie – z nagłymi zwrotami akcji, burzliwymi uczuciami i szczęśliwym zakończeniem. Ale moja rzeczywistość była inna – szara, monotonna i smutna. Mieszkałam w małej wsi pod Lublinem, a choćby małżeństwo nie przyniosło szczęścia, o którym marzyłam w młodości.
Marek, mój mąż, na początku wydawał się czuły i opiekuńczy. Jednak po trzech latach małżeństwa oświadczył nagle:
– Wyjeżdżam. Nie mogę tu dłużej być. Duszno. Jestem stworzony do dużego miasta, Kasia.
– Co masz na myśli? Przecież mamy się dobrze – próbowałam go zatrzymać.
– Tobie dobrze, mnie nie – rzucił i, wrzucając parę koszul do starej torby, wyszedł bez słowa.
Plotki po wsi rozeszły się w mgnieniu oka. Sąsiadki sześciły:
– Marek zostawił Kasię, wyjechał do Rzeszowa. Pewnie ma tam nową kobietę.
Milczałam. Nie płakałam, nie narzekałam. Po prostu żyłam. W domu rodziców nie było dla mnie miejsca – brat z żoną i czwórką dzieci zajęli każdy kąt. Dzieci nie miałam.
– Bóg chyba mnie uchronił. Z takim jak Marek ojcem by nie wyszło – myślałam, patrząc na bawiące się dzieci sąsiadów.
Wieczorami siadałam przed telewizorem i wpatrywałam się w kolejne odcinki – jak w serialach, gdzie ludzie zdradzają, kochają, cierpią. Fabuła paliła mi serce. Po takich seansach długo nie mogłam zasnąć.
A rano znów to samo – świnie, gęsi, kury i cielak Staś. Nie w zagrodzie, wiązałam go za domem. Pewnego dnia sąsiadka krzyknęła:
– Kasia, twój cielak uciekł, biega po wsi!
Wybiegłam za płot – Staś bódł się z płotem, rozpychał rogami ogrodzenie.
– Stasiu, proszę, stój – namawiałam, machając chlebem. A on w odpowiedzi tylko potrząsał łbem i szarpał się. Nagle wyrwał się i rozpłoszył stadko kacząt.
Jak zwykle pomógł Łukasz – traktorzysta, mój dawny kolega ze szkoły. Złapał cielaka, sprawnie owinął sznurkiem i przywiązał. Patrzyłam, jak sobie radzi – dłonie mocne, pod koszulą rysowały się mięśnie. Nagle coś mnie ukłuło w środku: jak bardzo pragnęłam, żeby właśnie te ręce mnie przytuliły…
– Co ja wygaduję, chyba zwariowałam – zawstydziłam się. – Jak kotka na wiosnę.
Bo Łukasz żył z Bożeną, wysoką, szeroką w biodrach kobietą, która kiedyś została u niego po weselu – wykorzystała moment, gdy się napił. Przyprowadziła choćby córkę z pierwszego małżeństwa. Od tamtej pory żyli razem, choć bez ślubu.
Z Markiem rozwód załatwiłam się gwałtownie – gdy tylko zniknął. Później byli inni, choćby o małżeństwie mówili, ale serce milczało. A teraz – ten Łukasz, dawny kolega, który nagle patrzy inaczej, z ciepłem. Czułam jego spojrzenie jak ogień. Bałam się. Bałam się, iż Bożena się dowie i rozniesie po wsi.
Ale Łukasz codziennie przechodził obok, miedzą, którą wcześniej nie chodził. Wstawałam wcześniej niby do pielenia grządek – w rzeczywistości czekałam na jego kroki. Nasze spojrzenia się spotykały, a w jego oczach było coś, czego u Marka nigdy nie widziałam – czułość.
A potem Marek wrócił. Tak po prostu, jakby nigdy nie odchodził.
– Przyjmiesz mnie? – zapytał z tym samym uśmieszkiem.
– Dlaczego nie zostałeś w mieście?
Ale serce milczało. Nie drgnęło. Okazało się, iż nigdy go nie kochałam. Albo miłość dawno umarła.
Został w domu – nie mogłam go wyrzucić, ale i szacunku do siebie nie okazywał. Na noc zamykałam się od środka, podsuwając komódkę pod drzwi, przez okno się wdrapywałam. Łukasz widział – rozumiał: Kasia nie przyjęła Marka.
Pewnego ranka pod oknem pojawiły się schodki. Ktoś po cichu je zrobił, żeby było mi wygodniej. Nie Marek… On dalej spał i znikał. To Łukasz w nocy je zbił.
A później… Do wsi wróciła Bożena. Ale zachorowała, nagle, ciężko. Jej córkę zabrała babcia. Bożenę zawieźli do szpitala, z którego nie wróciła. Zmarła.
Widziałam, jak Łukasz zimą odśnieżał nie tylko swój podwórek, ale i mój. Po cichu. Pewnego wiosennego dnia wróciłam z pracy – drzwi otwarte na oścież, w kuchni siedziała pulchna kobieta, piła herbatę z mojego kubka.
– Cześć, gospodyni – zaśmiał się Marek. – My z Beatą teraz tu mieszkamy. Dom jest mój. A ty się pakuj i wynoś.
Tej nocy znów podsunęłam komódkę pod drzwi. RankaRankiem zaczęłam wynosić swoje rzeczy, a Łukasz bez słowa wziął moje walizki i zabrał je do swojego domu.