Nie jak w filmie, ale blisko
Kinga uwielbiała melodramaty i marzyła, by jej życie przypominało te z ekranu, gdzie wszystko kończy się szczęśliwie. Marzenia jednak pozostawały marzeniami, a rzeczywistość płynęła szaro i monotonnie w małej wsi na Podlasiu.
Za mąż za Jacka wyszła, myśląc, iż to miłość. Ale Jacek, lekkoduch i nieodpowiedzialny od młodości, nie zmienił się. Zabrał ją do swojego starego domu. A po trzech latach oznajmił:
— Wyjeżdżam do miasta. Żyj sobie, jak chcesz. Duszno mi tu, dusza pragnie wolności.
— Jacek, o czym ty mówisz? Przecież u nas wszystko w porządku — zaszokowana Kinga nie rozumiała, co się dzieje.
— Tobie w porządku, a mi nie…
To powiedziawszy, wyszedł, zabierając paszport i stary plecak z rzeczami. Wieś zaczęła huczeć plotkami, sąsiadki szeptały:
— Jacek porzucił Kingę, uciekł do miasta. Pewnie tam sobie drugą znalazł.
Kinga milczała. Nie płakała, nie narzekała, żyła dalej w Jackowym domu. Nie miała dokąd iść – w rodzinnym domu tłoczyła się siostra z rodziną, nie było miejsca. Dzieci nie miała.
— Widocznie Bóg uznał, iż Jacek nie jest ojcem, dlatego nie dał mi dziecka — myślała, patrząc na sąsiednie dzieciaki.
Każdego wieczora, skończywszy prace, Kinga siadała przed telewizorem. Oglądała seriale, w których kipiały namiętności i rozbijały się życiorysy. Przeżywała je jak własne, a potem wierciła się w łóżku, nie mogąc zasnąć.
Nowy dzień zaczynał się od obowiązków: nakarmić świnkę, kury, cielaka Borysa, związać go za ogrodem – do stada nie puszczała.
— Kinga! — krzyknęła sąsiadka. — Borys się zerwał, lata po wsi!
— Gdzie?! — wybiegła za furtkę. Cielak bodał płot sąsiada, próbując zaczepić nowe rogi.
— Borys, Borys — perswadowała, podając chleb. Cielak kręcił głową. — Żebyś się…! — w gniewie krzyknęła Kinga. Borys szarpnął się, płosząc gęsi sąsiadów.
Nie wiadomo, jak długo by go goniła, gdyby nie mechanik Wojtek. Zręcznie złapał sznur, przyciągnął cielaka do płotu i przywiązał. Kinga patrzyła na jego silne ręce, na mięśnie widoczne pod wytartą koszulą. Nagle poczuła pragnienie, by te ręce objęły ją, przycisnęły do piersi.
Odegnała tę myśl:
— Co ze mną? Jak nastolatka zachcianki mi się udzielają.
Zawstydziła się. Wojtek to jej dawny kolega z klasy, rudy wieczny żartowniś. Mieszka z Elżbietą, twardą kobietą, niedaleko. Niepotrzebny jej.
— Nigdy wcześniej tak na niego nie patrzyłam — pomyślała, odwracając wzrok.
Z Jackiem rozwiodła się zaraz, jak uciekł. Bywali adoratorzy, choćby na ślub namawiali, ale żaden jej nie pociągał. Żyła sama, bez miłości.
Wojtek ocierał ręce trawą, a Kinga niespodziewanie powiedziała:
— Wejdź na podwórko, umyjesz ręce.
Milcząc, poszedł za nią. Plecami czuła jego wzrok.
Zauważyła, iż Wojtek patrzy na nią inaczej, i zdziwiła się:
— Co się z nim dzieje?
Umył ręce, wytarł ręcznikiem, znów spojrzał — znacząco — i odszedł.
Od tamtej chwili między nimi zawisła niewidzialna nić. Gdy Wojtek przechodził obok, Kinga rumieniła się. Zaczął chodzić przez jej podwórko, choć wcześniej tak nie robił. Kinga zaczęła wstawać wcześniej, pielić grządki w porannej chłodzie – tak sobie tłumaczyła. Ale wiedziała: czeka na Wojtka. Ich spojrzenia się spotykały, a w jego oczach płonęło prawdziwe uczucie, niemal uwielbienie.
Odpędzała te myśli, bała się Elżbiety:
— Jak zobaczy, będzie bieda. Oszpeci mnie przed całym światem.
Lecz Wojtek wciąż przechodził, patrząc paląco. Kinga odpowiadała czułym wzrokiem i półuśmiechem. Zdawało jej się, iż ich historia jest jak z serialu – bez końca i jasnego finału.
Pewnego dnia zamiatała podwórko:
— Witaj, Kingo — rozległ się znajomy głos. Tylko Jacek tak ją nazywał.
Odwróciła się. Były mąż stał przed nią: ten sam bezczelny uśmieszek, przymrużenie niebieskich oczu, zarost.
— Wróciłem… Przyjmiesz?
— Co, w mieście nie wyszło?
Serce choćby nie drgnęło. Miłość wygasła dawno. Drzwi w jej duszy zatrzasnęły się, gdy odjechał za „lepszym życiem”, porzucając ją.
Jacek wrócił do swojego domu. Kinga nie miała dokąd pójść, wpuściła go. Nocą zamknęła drzwi do swojego pokoju, przysuwając szafę. Jacek ulokował się po drugiej stronie. Rzadko bywał w domu, znikał z kumplami.
Wojtek chodził pochmurny. Ale pewnego dnia zobaczył, jak Kinga wchodzi przez okno, i coś w nim eksplodowało:
— Więc nie przyjęła go z powrotem.
Następnego ranka Kinga, wychodząc przez okno, natknęła się na stopień. Pod oknem leżały dwa zbite kawałki deski.
— Kto to zrobił? — zdziwiła się. — Na pewno nie Jacek, on nie ma czasu.
Wojtek w nocy zbił podest, by miała wygodniej. Z Elżbietą nie był żonaty, żyli razem od lat. Dzieci nie mieli, ale opiekował się jej córką z pierwszego małżeństwa. Elżbieta sama przyszła do niego po imprezie, została, potem przyprowadziła dziewczynkę.
Nadeszła zima. Jackowi skończyły się pieniądze, we wsi nikt go nie podejmował, więc znów wyjechał. Kinga odetchnęła. A Wojtka spotkało nieszczęście: Elżbieta zachorowała. Kobieta z twardego charakteru gwałtownie gasła. Matka zabrała wnuczkę, Wojtek opiekował się żoną, ale zabrali ją do szpitala. Nie wróciła.
Elżbietę pochowali wszyscy ze wsi. Mówili o niej ciepło:
— Twarda była, ale życzliwa. Z nikim się nie kłóciła — wzdychała babcia Krystyna.
Wojtek został sam. Rankami Kinga widywała, jak odśnieża przed jej domem, zer– Wejdź na herbatę – powiedziała Kinga, a jej głos zadrżał lekko, gdy spojrzała w jego zmęczone, ale ciepłe oczy.