Nie dzisiaj

polregion.pl 3 dni temu

Kinga natknęła się na niego przypadkiem – w tunelu przy dworcu w Poznaniu, gdzie powietrze przesycone było wilgocią, zapachem taniej kawy, ulicznymi melodiami i pospiesznymi krokami. Stał oparty o odrapaną ścianę, z gitarą w dłoniach, i śpiewał. Nie głośno, nie dla tłumu – ale tak, iż głos wbijał się prosto w serce. Śpiewał jak człowiek, który już się nie boi być usłyszany ani zapomniany. Śpiewał dla siebie, ale jego głos, niczym nić, chwytał się hałasu przechodniów, znajdował ją, wżerał się w pamięć. I poznała go natychmiast.

Głos z przeszłości.

Głos, który niegdyś sprawiał, iż jej serce biło szybciej, noce ciągnęły się w nieskończoność, a nadzieje płonęły jak świece, które zapalała w samotności. Głos, który próbowała zagłuszyć przez lata, ale wciąż żył w niej, ukryty w zakamarkach pamięci, gdzie wszystko brzmi zbyt wyraźnie, zbyt boleśnie.

Marek.

Miał na sobie tę samą kurtkę – czarną, wysłużoną przez czas, jak stary towarzysz jego wędrówek. Włosy miał dłuższe, zarost gęstszy, a w oczach – tę samą nieuchwytną iskrę, jakby wciąż był w drodze, wciąż gdzieś w połowie czegoś, czego nie da się wytłumaczyć. Zamarła. Wyjęła portfel. Wysłuchała drobnych. Wrzuciła do otwartego futerału gitary, a monety zadzwoniły jak echo ich przeszłości.

Nie od razu podniósł wzrok. A gdy to zrobił – nie zdziwił się. Tylko skinął głową, jakby widzieli się wczoraj, jakby czas nie rozdarł ich żyć na strzępy.

— Cześć — powiedział cicho. — Taka sama.

Gorzko się uśmiechnęła:

— A ty zupełnie inny.

— Życie — wzruszył ramionami, a w tym geście była cała jego historia. — Jednym zostawia twarz, innym tylko piosenki.

— A tobie co zostało?

— Droga. I tuzin piosenek, które nikomu nie są potrzebne.

Uśmiechnął się, ale w jego oczach nie było już tej brawury, która kiedyś zwalała ją z nóg. W piosence, którą kończył, brzmiały nuty o pociągach, rozstaniach, niemożności powrotu.

— Wciąż śpiewasz? — zapytała, choć znała odpowiedź.

— Teraz tylko śpiewam — odparł, a w jego głosie była lekkość, której nie pamiętała. — To uczciwsze. Nikt nie pyta, po co. Nikt nie czeka, iż stanę się kimś innym.

— I to ci wystarcza?

— Teraz tak. Wcześniej ciągle goniłem za czymś większym. Teraz po prostu żyję.

Zamilkli. Tłum przepływał obok, miasto huczało, nieświadome, iż kiedyś łączyła ich nić cienka i krucha. Że czekała na niego pod latarnią przed domem, pisała listy, których nie czytał, dzwoniła w pustkę. Że zniknął bez słowa, bez śladu. Po prostu odszedł, jakby jej nigdy nie było.

— Wtedy nie umiałem inaczej — powiedział nagle, patrząc gdzieś w bok. — Nie tłumaczę się. Po prostu… byłem pusty. Rozbity.

— A teraz?

Spojrzał na swoje dłonie, na struny gitary. Przeciągnął po nich palcem, a one cicho zadźwięczały, jak dalekie echo.

— Teraz przynajmniej śpiewam. I nie uciekam. To już coś, prawda?

Skinęła głową. Powoli, ostrożnie. W środku coś zadrżało – nie ból, nie żal, ale coś miękkiego, niemal bezwładego. Jakby stara melodia odezwała się na nowo, ale już nie ciągnęła wstecz, nie zmuszała do łez. W piersi był lekki odzew, ale bez tej ciężkości, która trzymała ją przez lata.

— Muszę iść — powiedziała. — Czekają na mnie.

Nie zatrzymywał jej. Tylko spytał, niemal szeptem:

— Może herbata? Tak po prostu. Jak kiedyś. Bez przeszłości. Bez obietnic.

Spojrzała na niego. Na ten tunel, na gitarę, na oczy, w których wciąż mieszkał wiatr wędrówek. Zawsze był taki – w ruchu, trochę obok, choćby gdy był blisko.

— Nie dziś, Marek — odparła. — Dziękuję. Nie piję już „tylko herbaty”. Zawsze okazuje się czymś więcej.

I poszła. Krok za krokiem, coraz pewniej. Nie oglądając się. Jakby z każdym krokiem zostawiała za sobą nie jego, ale tę siebie, która czekała, wierzyła, miała nadzieję.

W przyszłości – zgiełk, spotkania, praca, cichy wieczór z książką. Życie, które się nie zatrzymuje. Które idzie do przodu, bez oglądania się, bez pauz.

Ludzie czasem wracają. Nie po to, by zostać. Ale by przypomnieć, iż już odeszliśmy. I iż to było słuszne.

Odeszła. I wreszcie poczuła się wolna.

Idź do oryginalnego materiału