Nie chcę, ale pakuję walizki i ruszam z synem do mamy.

polregion.pl 1 dzień temu

No, wiem, iż może nie powinna się tak denerwować, ale pakuję walizki i jadę z synkiem Kacprem do mojej mamy, Haliny Pawłowskiej. A to wszystko dlatego, iż wczoraj, kiedy spacerowałam z dzieckiem, mój mąż Marek postanowił okazać gościnność i wpuścił do naszego pokoju krewnych — kuzynkę Agnieszkę z mężem Jackiem oraz ich dwoje dzieci, Zosię i Bartka. I najgorsze w tym wszystkim? choćby się ze mną nie skonsultował! Po prostu stwierdził: „Ty z Kacprem możecie przenieść się na czas do twojej mamy, tam jest miejsce”. Do tej pory nie mogę uwierzyć w jego bezczelność. To nasz dom, nasz pokój, a ja mam się teraz pakować i ustępować miejsca obcym ludziom? Nie, to już przegięcie.

Wszystko zaczęło się, gdy wróciłam z Kacprem ze spaceru. Był zmęczony, marudził, a ja marzyłam tylko o tym, żeby go ułożyć spać i napić się spokojnie herbaty. Wchodzę do mieszkania, a tam — istny cyrk. W naszej sypialni, gdzie śpimy z Markiem i Kacprem, już rozlokowała się Agnieszka z Jackiem. Ich dzieci, Zosia i Bartek, biegają po pokoju, rozrzucając zabawki, a moje rzeczy — książki, kosmetyki, choćby laptop — poukładane w kącie, jakby mnie tu już nie było. Stanęłam jak wryta i pytam Marka: „Co tu się dzieje?” A on, jakby rozmawiał o pogodzie, odpowiada: „Agnieszka z rodziną przyjechała, nie mają gdzie się zatrzymać. Pomyślałem, iż wy z Kacprem możecie pojechać do Haliny Pawłowskiej, tam przecież jest miejsce”.

O mało nie dostałam zawału. Po pierwsze, to nasz dom! Razem z Markiem spłacaliśmy kredyt, urządzaliśmy mieszkanie, wybieraliśmy meble. A teraz ja mam się wyprowadzać, bo jego krewnym zachciało się pobyć w mieście? Po drugie, dlaczego w ogóle mnie nie zapytał? Może bym się zgodziła pomóc, gdybyśmy to wcześniej omówili. Ale nie, po prostu postawił mnie przed faktem. Agnieszka zresztą choćby się nie przyznała do błędu. Tylko się uśmiechnęła i powiedziała: „Kasia, nie martw się, to tylko na dwa tygodnie!” Dwa tygodnie? Ja choćby dwóch dni nie chcę, żeby obcy ludzie grzebali w moich rzeczach!

Jacek, jej mąż, siedzi jak zaklęty. Wyleguje się na naszej kanapie, pije kawę z mojej ulubionej filiżanki i kiwa głową, gdy Agnieszka coś mówi. A ich dzieci to już zupełna katastrofa. Zosia, która ma z sześć lat, już rozlała sok na nasz dywan, a Bartek, czterolatek, uznał moją szafę za idealną kryjówkę. Próbowałam delikatnie zasugerować, iż to nie hotel, ale Agnieszka tylko machnęła ręką: „Oj, co tam, dzieci są dziećmi!” No tak, a sprzątać pewnie mam ja.

Próbowałam porozmawiać z Markiem na osobności. Powiedziałam, iż jest mi przykro, iż podjął taką decyzję za moimi plecami. Tłumaczyłam, iż Kacper potrzebuje stałości, swojego kąta i własnego łóżka. A wożenie trzylatka do mamy, gdzie będzie spał na rozkładanym łóżku, to żadne rozwiązanie. Ale Marek tylko wzruszył ramionami: „Kasia, nie rób dramatu. To rodzina, trzeba pomagać”. Rodzina? A my z Kacprem to już nie rodzina? Byłam tak wściekła, iż o mało nie wybuchnę płaczem. Zamiast tego poszłam pakować walizki. jeżeli myśli, iż będę milczeć i się godzić, to się myli.

Moja mama, Halina PaPawłowska, kiedy usłyszała, co się stało, aż zbladła ze złości i powiedziała: „Niech Marek spróbuje teraz posprzątać po tych gościach, to zobaczy, jaka to przyjemność”.

Idź do oryginalnego materiału