„On mi nie zięć – i nigdy nie będzie!” – jak babcia niszczy moją rodzinę
Od pierwszej chwili go nie zniosła. choćby imienia nie wymawia – tylko „ten” albo „tamten twój”. Prosiłam ją setki razy, żeby nie wtrącała się w nasze sprawy, ale babcia ma swoje zdanie na wszystko. „Gdyby był porządny, dawno by się ożenił. Dziecko jest, a papieru brak!” – powtarza jak mantrę. Zero szacunku dla niego – z goryczą opowiada 26-letnia Kinga z Poznania.
Z Darkiem są razem od ponad dwóch lat. Najpierw tylko się spotykali, ale gdy Kinga zaszła w ciążę, postanowili zamieszkać razem. Darek nie uciekł, nie spanikował – wręcz przeciwnie, oświadczył się. Ale pech chciał, iż wszystko poszło nie tak: najpierw trafiła na obserwację, potem on miał kłopoty w pracy. O ślubie nie było mowy.
Mieszkali u babci Kingi – w trzypokojowym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty na Wildzie. Mieszkanie należało do niej, ale od zawsze byli tam zameldowani Kinga z mamą. Od niedawna – także Darek. Gdy urodziła się córeczka, miejsca było jeszcze mniej, ale miłość ich trzymała.
W USC nigdy nie stanęli. Najpierw przez zdrowie, potem przez codzienność. Ale Darek mówił: „Chcę, żebyś miała prawdziwe wesele. Żeby były pierścionki, suknia, tak jak zawsze marzyłaś”. Chciał odłożyć pieniądze i zrobić ślub z przytupem, a nie tylko podpisać papier.
Wtedy babcia – Wanda Janina – przypuściła atak. Jej stanowisko było jasne: nie żonaty – to nie mąż. Choć Darek nigdy nie odrzucił ani Kingi, ani dziecka, babcia nazywała go „cwaniakiem”. Twierdziła, iż gdyby naprawdę chciał, dawno by to załatwił. A formalności, w jej oczach, decydowały o wszystkim.
Gdy Darek stracił pracę, babcia nie dawała mu spokoju. Raz leniem, raz darmozjadem, raz „chłopcem bez kręgosłupa”. W domu było mu tak ciężko, iż wziął byle jaką robotę, byle tylko uciec. Ciężka praca, grosze na koncie, ale szuka czegoś lepszego.
Mama Kingi – kobieta spokojna, nie wtrąca się w życie młodych – choćby ona przyznaje, iż Wanda Janina przesadza. Wtrąca się, narzuca, krytykuje. A młodzi i tak mają pod górkę.
Przyjaciółka Kingi od dawna radzi, by się wyprowadzili. choćby oferowała im tymczasowy dach nad głową. Ale Darek zarabia nieregularnie, a wynajem to połowa ich budżetu. Opłaty by jeszcze jakoś szli, ale jak przeżyć na resztę?
– Cierpimy – mówi cicho Kinga. – Mieliśmy nadzieję, iż niedługo wszystko się ułoży. Aż nagle… Wyszedł wieczorem z kolegami. Obiecał wrócić przed północą. Dwunasta – go nie ma. Pierwsza – cisza. Dzwonię, zaczynam się martwić. Babcia to widziała. Wrócił nad ranem, pijany. Tłumaczył się, przepraszał. A babcia… Nie wytrzymała. Rzuciła się na niego, krzyczała, wyrzuciła. Powiedziała: „Mój dom – moje prawo! Jeszcze raz cię tu zobaczę – wezwę policję!”.
Od tamtej pory Darek mieszka u kolegi. Codziennie dzwoni do Kingi, tęskni za córeczką. Mówi, iż szuka rozwiązania. Obiecuje znaleźć mieszkanie, zabrać je do siebie. Ale na razie to tylko słowa. Żadnych pieniędzy, żadnej możliwości.
A Kinga miota się między młotem a kowadłem: z jednej strony ukochany, z drugiej dach nad głową. Babcia nie ustępuje. Jej zasady w jej domu – niepodważalne.
Ale czy ma prawo niszczyć rodzinę tylko dlatego, iż nie pasuje do jej wyobrażeń? Czy pieczątka w dowodzie to wyznacznik miłości i odpowiedzialności? Czy warto dla formalności odbierać dzieci ojca, a kobiecie oparcie?
Kinga nie wie, co robić. Wyboru nie ma. Pieniędzy brak. Nadzieja tylko w mężu. Ale on też ma tylko obietnice.
I tak siedzi nocami, patrząc w pusty kąt, gdzie zwykle leżał jego plecak, i pyta sama siebie: „Może faktycznie nie jest mi pisany? Może babcia ma rację?”.
A może po prostu ktoś tak bardzo chciał mieć rację, iż złamał to, co budowała miłość.