„Córka nazwała mnie «toksyczną matką» w sieci. Teraz wstydzę się wyjść z domu…”
Zawsze byłam wymagającą, ale sprawiedliwą kobietą. Przez trzydzieści lat uczyłam w wiejskiej szkole pod Krakowem, przepuszczając przez swoje klasy całe pokolenia. W naszej okolicy znał mnie każdy — szanowano mnie za zasadniczość i oddanie. Aż do dnia, gdy świat się zawalił.
Moja córka, Hanna Nowak, ma trzydzieści cztery lata. Od lat nie utrzymujemy kontaktu. Próbowałam do niej dotrzeć, ale to ona odcięła się jak nożem. Dlaczego? Zrozumiałam dopiero, gdy sąsiadka pokazała mi jej blog. Pisała o „toksycznym dzieciństwie” i „matce-potworze”.
Czy pojmiecie, co czułam, czytając te słowa? „Kontrolowała każdy mój krok, zabraniała spotkań z przyjaciółmi. Wychowałam się w strachu przed jej osądami. Nigdy nie usłyszałam «kocham cię»”. A pod postami — fala komentarzy: „Tyranka!”, „Zniszczyłaś jej życie!”.
A przecież to nieprawda. Byłam stanowcza, ale nigdy nie biłam, nie krzyczałam. Zabroniłam nocowania u koleżanki w wieku jedenastu lat? Tak, z troski. Pilnowałam ocen i obowiązków? Owszem. Czy dyscyplina to zbrodnia?
Dzięki niej Hanna skończyła liceum z wyróżnieniem, dostała się na prawo do Warszawy, pracowała w korporacji. Chciałam, by była niezależna, silna. Nie narzucałam wyborów — ani studiów, ani męża. Pragnęłam tylko jej szczęścia.
Lecz dziś moje starania nazywa się przemocą. We wsi szeptają za plecami: „Słyszeliście? Nauczycielka, a dziecko przez nią pokiereszowane!”. Wstydzę się iść do sklepu. Chodzę ze spuszczoną głową. Za co?
Gdzie popełniłam błąd? Kiedy opieka stała się „toksyną”? Wychowywałam ją samotnie po śmierci męża, gdy miała dziesięć lat. Godzinami sprawdzałam zeszyty po lekcjach, pracowałam na dwie zmiany, by miała co jeść i w czym chodzić.
A teraz jestem potworem.
Dzwoniłam, błagałam: „Usuń te kłamstwa. Nie niszcz mojego imienia”. W odpowiedzi — milczenie. Albo nowe wpisy o „latach w piekle”.
Aż zadzwoniła. Płacząc. Jej mąż, biznesmen, porzucił ją z trójką dzieci. Zostawił bez grosza, mieszkania. „Mamo, wybacz… Nie mam gdzie iść”.
Ścisnęłam słuchawkę. W uszach dudniły jej dawne słowa: „Nienawidzę cię! Jesteś strażniczką, nie matką!”. A teraz: „Proszę, pomóż”.
Walczyły we mnie dwie kobiety: matka, która pragnie przytulić dziecko, i kobieta z sercem startym na proch.
Czy mogę zapomnieć? Przyjąć ją pod dach, jakby nigdy nic? Kocham ją. I wnuki. Nie odeślę ich. ale czy potrafię udawać, iż jej słowa nie spaliły mnie żywcem?
Nie żądam zemsty. Ale czy mogę przemilczeć krzywdę? Może powinna przeprosić? Publicznie, na jej blogu, gdzie opluła mój honor.
Nie potrzebuję lajków. Chcę tylko odzyskać godność. Albo spokój.
Powiedzcie… Wy byście przebaczyli?