Nazwał ją marną służącą i odszedł do innej. ale gdy wrócił — otrzymał niespodziewaną odpowiedź.
Od dziecka Justyna słyszała te same słowa od babci i matki: „W naszej rodzinie kobiety są nieszczęśliwe w miłości”. Jej prababka owdowiała w wieku dwudziestu dwóch lat, babcia straciła męża w hucie, a matka została sama z dzieckiem, gdy Justyna miała ledwie trzy lata. Choć nie wierzyła w klątwę rodową, głęboko w sercu zawsze czekała, iż jej miłość też zakończy się cierpieniem. Choć pragnęła ciepła, domu, męża i dzieci — wciąż bała się, iż los ją zdradzi.
Swojego przyszłego męża — Krzysztofa — poznała w zakładzie, gdzie pracowała jako pakowaczka. On zatrudniony był w innym dziale, ale oboje jadali w tej samej stołówce. Tak się poznali. Wszystko potoczyło się szybko: kilka randek, oświadczyny, ślub. Krzysztof wprowadził się do jej dwupokojowego mieszkania, które odziedziczyła po babci. Matka już wtedy nie żyła. Początkowo było spokojnie: urodził się pierwszy syn, potem drugi. Justyna krzątała się jak mogła: gotowanie, pranie, wychowanie. Mąż pracował, przynosił pieniądze, ale wracał do domu coraz rzadziej, a rozmów ubywało.
Gdy Krzysztof zaczął zostawać po godzinach i przychodzić zmęczony, z obcymi perfumami na koszuli, zrozumiała wszystko. Bała się pytać — lękała się zostać sama z dwójką dzieci. Ale pewnego dnia nie wytrzymała:
— Pomyśl o dzieciach. Proszę. Błagam.
Milczał. Tylko zimne spojrzenie. Bez słów. Bez krzyku. Następnego ranka podała mu śniadanie — choćby nie tknął.
— Na nic więcej nie zasługujesz, niż na bycie służącą — rzucił z obrzydzeniem.
I po tygodniu odszedł. Po prostu spakował rzeczy i zatrzasnął drzwi.
— Nie zostawiaj nas, proszę! — płakała w przedpokoju. — Dzieci nie mogą być bez ojca!
— Jesteś marną służącą — powtórzył, wychodząc. Usłyszeli to ich synowie. Dwaj chłopcy siedzieli na kanapie, przytuleni do siebie, nie rozumiejąc: co zrobili źle? Dlaczego ojciec odchodzi? W czym zawinili?
Justyna nie pozwoliła sobie upaść. Żyła dla nich. Pracowała jako sprzątaczka, myła klatki schodowe, nosiła wodę, uczyła chłopców czytać i prała manualnie, gdy zepsuła się pralka. Chłopcy pomagali — dorastali szybko. Zapomniała o sobie, o kobietach, o marzeniach. Ale los, jak zawsze, potrafi zaskoczyć.
Pewnego dnia w sklepie upuściła torebkę z herbatą. Podniósł ją nieznajomy mężczyzna i uśmiechnął się:
— Może pomogę zanieść torby?
— Nie trzeba — odparła automatycznie.
— A jednak pomogę — powiedział, sięgając po zakupy.
Nazywał się Tomasz. Zaczął przychodzić do tego samego sklepu codziennie, potem odprowadzał ją, później pojawiał się w jej klatce, by pomóc w sprzątaniu. Dzieci początkowo się go wystrzegały, ale okazał się cierpliwy i dobry. Na pierwszą kolację przyniósł tort i białe róże. Gdy starszy syn żartem spytał, czy jest koszykarzem, roześmiał się:
— W szkole grałem. Ale to było dawno.
Później wyznał:
— Miałem wypadek. Mówię wolniej, poruszam się nie tak jak kiedyś. Żona odeszła. Boję się, iż i ty zechcesz, żebym zniknął.
— jeżeli dzieciom z tobą dobrze — zostań — powiedziała po prostu Justyna.
Oświadczył się. Poprosił, by porozmawiała z synami.
— Może uda mi się być dla nich prawdziwym ojcem.
Wieczorem Justyna wszystko wyjaśniła chłopcom. Przytulili ją.
— Nasz tata odszedł i o nas zapomniał — rzekł młodszy. — Fajnie by było mieć takiego, który zostaje.
Tak Tomasz stał się częścią ich rodziny. Był przy nich, uczył chłopaków grać w piłkę, pomagał w lekcjach, naprawiał półki, żartował, wspierał. Koledzy synów przychodzili w gości. Dom znów tętnił życiem. Minęły lata. Chłopcy wyrośli na mężczyzn. Karol zakochał się i przyszedł po radę do Tomasza. I właśnie wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.
W progu stał Krzysztof.
— Byłem głupcem. Przyjmij mnie z powrotem. Naprawimy to…
— Wynoś się — ostro rzucił Karol.
— Jak ty rozmawiasz z ojcem?! — wrzasnął Krzysztof.
— Nie waż się, tak mówić do mojego syna — stanowczo odparł Tomasz.
— Nie potrzebujemy cię — dodał młodszy. — Mamy kogo nazywać tatą.
Zatrzasnął drzwi. Na zawsze.
Justyna stała, patrząc na trzech mężczyzn — swoich obrońców, swoją rodzinę, którą wywalczyła, obroniła, zbudowała od zera. Była szczęśliwa. Wreszcie.