Natrętna teściowa wpadała do nas jak do siebie, aż do mojego „powitalnego przyjęcia”

twojacena.pl 2 godzin temu

**Dzisiejszy wpis w dzienniku: Intruz z teściową**

Czasem wróg w domu to nie obcy, tylko uśmiechnięta teściowa z plastikowym pojemnikiem pełnym podejrzanych klopsików. Nazywam się Kinga Kowalska, od dwóch lat jestem mężatką i, jak to mówią, wszystko układało się świetnie aż mama mojego męża zaczęła ogrzać nasz dom trochę za często. I to z takim uporem, iż choćby listonosz zaglądał rzadziej niż ona.

Przesortowywałam zapasy w kuchennej szafce, gdy nagle dzwonek do drzwi. Otwieram. Oczywiście, kto by inny? Barbara, moja teściowa.

Kinga, dzień dobry! Przyniosłam klopsiki! Z dorsza! Świeże! podaje mi plastikowy pojemnik z radosnym błyskiem w oku.

Westchnęłam. Oboje z mężem nienawidzimy ryb od dziecka. Mnie karmiono nimi na siłę, a on, syn rybaka, jadł ich tyle, iż niemal wyrosły mu skrzela. Mówiliśmy o tym. Wielokrotnie. Ale teściowa udawała, iż nie pamięta.

Barbaro, my nie jemy ryb Wie pani o tym.

Ależ nie wyrzuca się takich rzeczy! Zostawcie, może komuś podarujecie! tłumaczyła się.

Lecz chodziło nie tylko o te przeklęte klopsiki. Przychodziła coraz częściej. Bez zapowiedzi. Bez pukania. Wchodziła jak u siebie i zaczynała inspekcje:

O, co to za ser? Nigdy nie jadłam, spróbuję kawałek. I kiełbaski też wezmę, dokupisz więcej. Aha, przyniosłam wam rybę trzeba się dzielić!

Z każdą wizytą jej apetyt rósł. Pewnego dnia zjawiła się z koleżanką. Bez telefonu. Bez pytania.

Byłyśmy w aptece pomyślałyśmy, iż się ogrzejemy. Zrobisz nam kawę?

Gdy ja stałam jak wryta w progu, ona już grzebała w lodówce, wyciągając dżem, ser, ciastka, a jej znajoma rozsiadała się wygodnie przy stole.

Czułam się jak intruzka we własnym domu. Mąż tylko wzruszał ramionami to mama, jest dobra. Dobra? Widziałam, jak chowała naszego ananasa pod płaszcz. To nie była pomoc ani troska to była bezczelna okupacja.

Więc wymyśliłam plan. Delikatny, ale celny. Wzięłam koleżankę Olę, kupiłyśmy najostrzejsze sushi w okolicy i bez zapowiedzi pojechałyśmy do Barbary.

Dzień dobry! Byłyśmy w pobliżu, pomyślałyśmy, iż wpadniemy! Przyniosłyśmy sushi proszę spróbować! uśmiechnęłam się, wpychając jej talerz w ręce.

Teściowa zbladła. Nienawidzi sushi. Raz spróbowała i od tamtej pory nazywa je surowymi szczurami na ryżu.

Rozgośćcie się, a ja zobaczę, co tu macie dobrego powiedziałam, kierując się w stronę jej lodówki.

Wyciągnęłam kaszę, sałatkę jarzynową, sernik wszystko wylądowało na stole. Ola już chichotała.

Barbaro, nie ma pani nic przeciwko? Przecież przyniosłyśmy sushi wymiana to przecież coś naturalnego, prawda? dodałam z udawaną niewinnością.

Barbara zastygła. Bez słów. Zrozumiała. Co to znaczy, gdy ktoś wpada bez zapowiedzi.

Wyszłyśmy, dziękując za ciepłe przyjęcie i obiecując rychły powrót.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Dzwoni przed wizytą. Przynosi to, co naprawdę lubimy. Ryby zniknęły. Czasem nie trzeba kłótni. Wystarczy pokazać komuś lustro.

**Dzisiejsza lekcja:** Czasem najmocniej uczą nas ci, którzy najpierw nas testują.

Idź do oryginalnego materiału