Jeden naszyjnik zmienił wszystko: jak żona przywróciła męża do życia
— Kochanie, wpadnę dziś do Jagody — powiedziała Kalina, gwałtownie poprawiając włosy przed lustrem. — Nie widziałyśmy się od wieków.
— Jasne — skinął głową Kazimierz. — Miłego wieczoru.
Kalina wyszła, a w domu zapadła znana cisza. Kazimierz, zadowolony z rzadkiej okazji, by spokojnie usiąść przy komputerze, zanurzył się w grze. ale niedługo oderwał go dźwięk telefonu.
— Cześć, stary! — w słuchawce rozległ się głos Władka, dawnego przyjaciela Kazimierza. — Jadę do ciebie! Żony nie ma w domu. A tak w ogóle, właśnie widziałem ją koło mojego biura…
Kazimierz zastygł, trzymając słuchawkę w dłoni. Mechanicznie powtórzył:
— Koło biura? Jesteś pewien? Przecież poszła do Jagody.
— Dokładnie ją widziałem — potwierdził Władek. — Wyszła z jubilera, z jakąś torbą. Wsiadła do auta i odjechała. Mojej Kaliny nie pomyliłbym z nikim, ale twoją? Na sto procent.
Kazimierz poczuł, jak coś ciężkiego osiada mu w piersi. Ufał Kalinie bezgranicznie. Przez pięć lat małżeństwa nigdy się poważnie nie pokłócili, ich związek był wzorem dla znajomych. Ale teraz…
Gdy Władek przyszedł, Kazimierz wciąż łamał sobie głowę nad tym, co usłyszał.
— No to dzień dobry! — Władek postawił na stół paczkę z piwem.
— Czekaj… Na pewno to była Kalina? — uparcie pytał Kazimierz.
— Pewnie. Była taka rozpromieniona, z torbą… Prezent czy coś? Kupiłeś jej coś?
— Nie — ochryple odparł Kazimierz.
W głowie kotłowały mu się myśli. „Czyżby miała kogoś?” — zadawał sobie pytanie. Postanowił zadzwonić do Kaliny.
— Cześć, kochanie. Gdzie u nas są te duże szklanki? Władek przyszedł, a ja nie mogę znaleźć… — powiedział, udając wesołość.
— W szafce, po prawej — odpowiedziała Kalina. — My tu z Jagodą przymierzamy jej nowe ciuchy. Wszystko gra.
Z telefonu dobiegł głos Jagody, potwierdzając słowa Kaliny.
Kazimierz odetchnął z ulgą. Pewnie Władek się pomylił.
Kalina wróciła późno w nocy. Pachniała perfumami i czymś jeszcze — ledwo wyczuwalnym zapachem nowości.
— Jak było? — zapytał Kazimierz.
— Cudownie — uśmiechnęła się Kalina, całując go w policzek. — Przymierzałyśmy jej zakupy. Chciała iść jeszcze do klubu, ale bez ciebie nie poszłam.
Na sercu Kazimierzowi zrobiło się lżej. Postanowił nie dręczyć się już pustymi podejrzeniami.
Rano, jak zwykle, przygotował śniadanie. Od pół roku nie pracował, szukał odpowiedniego miejsca — i otaczał Kalinę małymi gestami troski. Podał jej śniadanie do łóżka, dumny, gdy się uśmiechała.
Lecz wtedy Kalina, dziękując mu, dodała nagle:
— Może jednak znajdziesz pracę… Ile można żyć na moim garnuszku?
Słowa zabolały. Kazimierz chciał coś odpowiedzieć, ale w tej chwili wzrok przykuł mały naszyjnik w kształcie serca na jej szyi — którego wcześniej tam nie było.
— Skąd ten naszyjnik? — zachrypiał.
— Prezent — odparła lekko Kalina. — Kupiłam sobie. Z premii.
Lecz wątpliwości już zapuściły korzenie w sercu Kazimierza. Mimo zapewnień żony, w głowie tkwiła jedna myśl: „Ona ma kogoś”.
Tego dnia rzucił się w wir przeglądania ofert pracy. Trzeba było znaleźć coś natychmiast, za wszelką cenę.
Kilka godzin później Kazimierz siedział już na rozmowie kwalifikacyjnej. A po dwóch dniach zaczął pracę w firmie produkującej okna. Pensja była przeciętna, ale stabilna.
— Teraz wszystko będzie inaczej — obiecał sobie.
Po tygodniu postanowił zrobić Kalinie niespodziankę — przygotował kurczaka w rękawie, nakrył do stołu.
Gdy Kalina wróciła, uniosła zdziwione brwi:
— Świętujemy?
— Jutro pierwsza wypłata — powiedział dumnie Kazimierz. — Czas uczcić.
Kalina uśmiechnęła się zmieszana. Gdzieś głęboko ukłuło ją poczucie winy. W końcu ten naszyjnik był jej małą sztuczką…
Następnego dnia zadzwoniła do matki:
— Mamo, udało się! Znalazł pracę! Dba o mnie jak nigdy. A ten naszyjnik… — zaśmiała się. — Wystarczył jeden, żeby go otrząsnąć.
W tej chwili patrzyła na śpiącego po pracy Kazimierza i rozumiała: czasem mała prowokacja to najlepszy sposób, by przypomnieć o prawdziwych uczuciach.